Guru Smith

Spośrod kilkunastu muzyków, którzy przewinęli się w ciągu 16 lat przez The Cure, Robert Smith jest jedynym, który gra w nim od początku. Stwierdzenie, że zespół to on, choć niektórym może się wydać zbyt przesadzone, wcale od prawdy tak daleko nie odbiega. On The Cure stworzył i w głównej mierze to dzięki niemu jedna z wielu grup punkrockowych rozpoczynających pod koniec lat siedemdziesiątych klubowo-garażowe granie, uzyskała w ostatnim czasie status supergwiazdy.

Pierwszym zespołem Smitha była szkolna kapela The Crawley Goat Band. Założył ją w gru dniu 1972 w wieku 14 lat. Pod koniec następnego roku szkolnego grupa zmieniła nazwę na The Obelisks. Trzy lata później, w grudniu 1976 nazywając się już Malice daje swój pierwszy profesjonalny koncert. W jednym z wywiadów Smith tak powie o tamtych czasach: „Kiedy zaczynaliśmy, nie miałem żadnego celu, ani dalszych planów poza uchylaniem się od pracy. W styczniu 1977 grupa przemienia się w Easy Cure, skrócenie nazwy do The Cure (ang. lekarstwo) następuje w kwietniu 1978 roku. Spoiwem ciągle zmieniających się składów jest Smith, który prócz pisania tekstów, gry na gitarze i od czasu do czasu na klawiszach zaczyna takie śpiewać. Jego głos – melancholijny i przejmujący, niemal natychmiast rozpoznawalny dzięki niepokojącemu brzmieniu staje się od razu jednym ze znakó firmowych” zespołu. Robert Smith: „Nigdy nie widziałem siebie w roli wokalisty. Na początku w ogóle nie dbałem o szczególne wykonanie utworu. Po prostu wprowadzałem się w odpowiedni nastrój i śpiewałem. Niektóre utwory wychodziły mi całkiem dobrze, ale w wielu fałszowałem”.

Twórczość Smitha, mimo nagrania przez The Cure kilku lekkich popowych piosenek w rodzaju: „Let’s Go To Bed”, „The Walk”, ,Friday I’m in Love”, „The Love Cats” przez wszystkie okresy istnienia zespołu nasycona była skrajnym pesymizmem. Jego teksty przesiąknięte są ponurymi metafizycznymi wizjami, lękiem i smiercią, mówią o alienacji człowieka we współczesnym świecie, braku dla niego jakichkolwiek perspektyw, powszechnej beznadziei. Tryptyk z lat 1980.82, płyty: „Seventeen Seconds”, „Faith”,”Pornography” przynoszą The Cure miano „piewcy zagłady i mroku”. Przygnębiający przekaz jaki niesie ze sobą grupa na koncertach o dziwo, nie odstrasza młodzieży, a wręcz przeciwnie 'The Cure staje się w bardzo krótkim czasie zjawiskiem kultowym, sam Smith natomiast dla dziesiątków tysięcy tak samo jak on ubierających się fanów ideowym guru.

Potwierdzeniem pesymistycznego obrazu świata jest jedna z najwspanialszych płyt w historii rocka, wydany w 1989 roku long-play „Desintegration”. W dorobku Roberta Smitha jest to pozycji wyjątkowa, bo w odróznieniu wcześniejszego dwupłytowego albumu „Kiss me, Kiss Me, Kis Me”, będącego wspólnym, najbardziej kolektywnym dokonanien The Cure, „Desintegration” miała być płytą solową. Rozrachunkien z dotychczasową rzeczywistością podsumowaniem samego siebie. Po jej wydaniu odpowiadając na pojawiające się zarzuty, że płyta jest powrotem do destrukcji i siania niepokoju‚ Smith mówił: „Nie jest ona jednolicie ponura. Tak, naprawdę depresyjne są tylko dwa utwory. „Desintegration” jako całość, bardziej podnosi na duchu podczas słuchania niż „Pornography” czy „Faith”. Nie uważam bynajmniej, ze moja twórczość jest deprymująca czy przygnębiająca. Pisząc oczyszczam się, pozbywam się jakiejś części siebie, by poczuć się potem lżej..’

Schyłek lat osiemdziesiątych jest dla The Cure przypieczętowaniem światowej kariery. Nie spotykanej i zadziwiającej. Zespół idący zawsze swoją własna drogą, na szczyty list przebojów dociera jakby od niechcenia, zupełnie o to nie zabiegając. Robert Smith: „Z tego co osiągneliśmy nie mam powodów, by być nieszczęśliwym. Czuję się nawet uprzywilejowany mogąc robić to co robię, aczkolwiek nie jestem typowym zadowolonym z siebie i z życia człowiekiem. Mój niespokojny duch pozbawia mnie pewności działania.”

The Cure nie uczestniczą tak jak wielu innych znanych wykonawców w spektakularnych imprezach o charakterze humanitarno-politycznym. Jeśli chcą coś wesprzeć, robią to indywidualnie. „ Nie chcę być utożsamiany z żadnym określonym kierunkiem czy tez ruchem lub ugrupowaniem. „Wielkie sprawy” mnie nie interesują” – twierdzi Smith. W 1992 roku po wydaniu albumu ,,Wish” umacniającego status The Cure jako megagwiazdy, Robert zapytany o przyszłość zespołu powiedział: „A jeżeli za pięć lat będziemy jeszcze działać i przygotujem nową płytę, to mam nadzieję, te będzie w niej taki sam duch jak dziś. Ale nie jestem pewien. Czuję, że się starzeję”. „Staruszek” 21 kwietnia 1994 roku skończył 35 lat.

Bogdan Bocheński
Artykuł ukazał się w 1994 roku. Zachowano pisownię oryginalną.
Podziękowania dla kjurek72 za nadesłane materiały.