Warszawa, Torwar 18.02.2008

Zaczęło się „Plainsong”, a zakończyło „Killing an Arab”. Pomiędzy było jeszcze trzydzieści pięć utworów, którymi Robert Smith i jego zespół The Cure promowali na warszawskim Torwarze swoją nową płytę (premiera na wiosnę).

Musiały minąć dwadzieścia cztery godziny, żebym ochłonęła po poniedziałkowym wieczorze i na trzeźwo, bez nadmiernych emocji napisała o wczorajszym koncercie The Cure. Koncercie, zdominowanym przez utwory z płyt Pornography i Disintegration. Występ na Torwarze był bezbłędny (no chyba że ja, w swoim entuzjazmie przegapiłam jakieś niedociągnięcia). A ponieważ nie dostrzegłam żadnych minusów to lecę po kolei z plusami…

Pierwszy plus za punktualność. Punktualność jest rzadkością na koncertach. Artyści zazwyczaj każą na siebie czekać nie wiadomo jak długo, katując przy tym wytęsknionych fanów byle jakimi supportami albo możliwością podglądania miotających się po scenie technicznych przygotowujących do ostatniej chwili pole dla gwiazdy. Wczorajszy koncert zaczął się o 20.02 i chwała wszystkim za to. Drugi plus dla ekip, które odpowiadały za nagłośnienie i oświetlenie. Majstersztyk! Trzeci plus (a co mi tam) należy się fanom, którzy spisali się na medal zarówno pod względem frekwencji jak i entuzjastycznego przyjęcia zespołu.

Plusy od czwartego w dół są dla Roberta Smitha i jego zespołu za: niezapomniany nastrój, kawał dobrego rocka zagranego z energią, werwą i zaangażowaniem, przechodzące, raz po raz, ciary po plecach i zastrzyk pozytywnej energii na najbliższe dni. Przez trzy godziny i dziesięć minut, podczas których razem z trzema bisami zagrano trzydzieści siedem utworów, panowie trzymali najwyższy z możliwych poziomów, a żaden głos nie zrobił na mnie ostatnio takiego wrażenia jak głos Roberta. Robert śpiewał na full, śpiewał rewelacyjnie, tworząc przez cały występ niesamowity klimat. I chociaż The Cure grali przeszło trzy godziny to czuję lekki niedosyt. Nawet zastanawiałam czy nie zaszaleć i nie pojechać do Katowic na poprawiny… No nic, nie będę się już dłużej nad tym rozwodzić. Powiem tylko tyle, że pieniądze wydane na bilet to było najlepiej wydane 140 złotych w moim życiu.

Agnieszka Dąbrowska
Relacja ukazała się na portalu Wiadomości24.pl