Zespół z poprzedniej epoki

Wbrew temu, co przeczytacie w oficjalnych recenzjach dużych mediów, czas nie obszedł się litościwie z The Cure. To bodaj najświętsza ze świętych krów polskiej prasy muzycznej – kategorii, do której zaliczają się m.in. Depeche Mode, Nick Cave czy U2. Tymczasem gdy się zastanowić, zespół nie nagrał niczego wiele wnoszącego do swojego dorobku od dobrych kilkunastu lat. Ostatnim odświeżającym krążkiem The Cure było „Wish”, marzycielsko rozwijające formułę swojego słynnego poprzednika. Z perspektywy czasu nawet zwykle kanonizowane przez fanów „Bloodflowers” wydaje się albumem tyleż solidnym, co przereklamowanym. „Co jest, doceniaj prawdę, jesteśmy duzi”.

To wrażenie mogło być obecne już na wysokości słabego „The Cure”, niewiele lepsze „4:13 Dream” tylko je pogłębia – dziś główną inspiracją Roberta Smitha jest… Robert Smith, a The Cure brzmią jak swój własny cover band. Poszczególne utwory przenoszą nas ku wybranym momentom z katalogu piosenek Smitha. Najwyraźniej miłośnikom zespołu w to graj – tak wnioskuję z licznych zachwytów nad openerem, „Underneath The Stars”, błądzącym wokół quasi-slowcore’owych ballad z okresu „Disintegration”.

Najlepszymi fragmentami „4:13 Dream” są chyba te, gdzie grupa poluzowuje, odnajdując w sobie resztki popowego talentu. „The Only One” jest oczywistym autoplagiatem, ale ujmuje nie mniej niż oryginał („High”?). Podobać się musi także śliczny, kołyszący „Sirensong”, w którym odbijają się echa niedocenionego „Six Different Ways”. Refren „The Real Snow White” przynosi ulgę po koszmarnej zwrotce, ujdzie też „The Hungry Ghost”, zalatujący nieco „Doing The Unstuck”.

Jednak The Cure są dziś zespołem z poprzedniej epoki, czego w równym stopniu dowodem jest ich indolencja muzyczna (żaden z utworów na tej płycie nie jest nawet kandydatem do szerokiego kanonu utworów grupy = fakt), co koszmarne zdjęcia promocyjne, na których prezentują się jak zgraja podtatusiałych gotów wyruszających do Bolkowa. Podsumowując więc, rock nie wrócił, a młodzi nie mogą się od nich uczyć. I szczerze mówiąc wolałbym, żeby tego nie robili.

Kuba Ambrożewicz

 

Recenzja pochodzi z portalu muzycznego Screenagers.