Faktycznie, trudno pozbierać się po tym koncercie. Choć jest już poniedziałek i rzeczywistość przygnała mnie do pracy co chwilę łapię się na tym, że patrzę bezwiednie w okno a przed oczyma mam scenę po której snują się muzycy z The Cure a po głowie wciąż chodzą mi magiczne dźwięki. Tak trudno jest zejść na ziemię po takim wydarzeniu.
Byłam na pierwszym koncercie w Katowicach, więc mogę to podsumować tak: ów pierwszy koncert był czymś w rodzaju przedstawienia się Cure fanom z Polski – można było usłyszeć najstarsze hity zespołu, które zna każdy przeciętny radiosłuchacz. Był to przekrój historii The Cure od tej najstarszej do chwili obecnej. Koncert trochę popowy, trochę autoreklamowy – jednakże wspaniały dla tych wszystkich, którzy całymi latami czekali na to cudowne nawiedzenie w Europie Wschodniej… No… a na tym koncercie Cure przeszli samych siebie! Nie musieli sie już zmuszać do lekkich, popowych kawałków, za którymi, jak wie każdy fan, nie przepadają, lecz zaaplikowali nam piękną dawkę, najczystszego, prawdziwego, doskonałego The Cure, takiego jaki miał być od początku i takiego jaki w duszy Roberta gra.
Koncert był czymś tak pięknym, że dech w piersiach mam wciąż zaparty. Robert był prawdziwym mistrzem ceremonii odprawiającym prawdziwe nabożeństwo dla wielbicieli lub wręcz wyznawców The Cure. To było dla mnie ogromne przeżycie. Warte każdego poświęcenia. Przeżywam je ciągle… again and again and again and again…
A kiedy umilkły ostatnie dźwięki, Robert poczłapał za kulisy, rozbłysło światło. Nie mogłam się ruszyć z przed sceny. Klęczałam przed barierką i jęczałam „Dlaczego już koniec, dlaczego tak krótko?”. Nie chciałam wierzyć w to, co opowiadali ludzie obok” „Przecież grali trzy godziny!” Koncert przeminął jak błyskawica. W sercu pozostał głód i niedosyt… Tej muzyki można słuchać bez końca!
Teraz przed nami oczekiwanie na następny koncert bo tradycyjna wypowiedź Roberta Smitha, że więcej płyt ani koncertów nie będzie traktuję z lekkim przymróżeniem oka.
Pozdrawiam wszystkich, którzy byli w Łodzi oraz tych, którzy być nie mogli bo mają bardzo dużo do odżałowania.
Magda K.