Trzy kolory
CZERWIEN.
Koncert marzeń. Tak powie każdy fan The Cure. Zespół postanowił odkryć karty i podać program dwóch koncertów w Berlinie dużo wcześniej. Były to specjalne koncerty, na których kręcono materiał na DVD. Płyta „Pornography” w całości. Czerwony sen. Sen po którym wstajesz spocony, przerażony i zdajesz sobie sprawę ze życie to pułapka, z której nie ma ucieczki. Koszmar, który powraca każdego dnia. Blade dłonie delikatnie duszą cię swoim chłodem. I nie masz się by walczyć, nie masz się by krzyczeć…… jedyne co możesz zrobić to oddać się w ręce bezradności. Doskonałe światła i efekty wizualne podkreślają charakter pornograficznej muzyki. „A Short Term effect”, „Cold” i „Pornography” przygniatają swoim ciężarem. Nie zostawijąc ni skrawka nadziei i chociaż Robert Smith śpiewa na koniec: „…I must fight this sickness, find a cure …” nie ma we mnie już nic. Pustka.
ZIELEŃ.
„Disintegration” powstała w momencie kiedy chłonąłem muzykę całym sobą. To drogowskaz mojego życia. To nuty, które permanentnie tkają nic muzyki w mojej duszy. Ta muzyka to stare, pożółkłe tapety, to jesień gładząca brunatnymi liśćmi chłodną ziemię. To deszcz spływający po szybach opuszczonej oranżerii, w której szukamy schronienia przed burzą. To sztormy, błyskawice i uciążliwa tęsknota za czymś bezpiecznym. Zespół gra perfekcyjnie, widać, ze granie sprawia im przyjemność. Kolejne utwory jak obrazy migają mi przed oczami. „Lovesong” ku mojemu zaskoczeniu znów napełnia oczy łzami. Znam ten numer na pamięć, jestem wręcz zmęczony jego singlowa kariera, jednak za każdym razem gdy słyszę go na żywo mięknę jak dziecko. Długo oczekiwany „The Same Deep Water As You”. Falowanie po lekko wzburzonym morzu. Poszukiwanie ładu, poszukiwanie nadziei. Przeszkadzała mi tylko kamera ustawiona wprost na przeciw Roberta, która karykaturalnie pokazywała jego twarz na wielkim ekranie z tylu sceny. Nie chcę wymieniać tytułów kolejnych piosenek i tak znamy je na pamięć. Dwa ostatnie numery kołyszą do snu. Sen tym razem jest spokojny.
BIEL.
Wykonanie materiału z płyty „Bloodflowers” kontempluje z trybun widząc całą scenę jak na dłoni. Poraża mnie dynamika i siła „Watching Me Fall”. Tutaj brawa dla Perry’ego za gitarowe smaczki. Simon jak zwykle bezlitosny. To on jest sceniczna dusze The Cure. To on dodaje energii pozostałym muzykom i rozgrzewa publiczność do czerwoności. „39” w niesamowitej wersji. The Cure jest w doskonalej formie. Obserwuje jak toczy sie cały proces nagrywania koncertu na potrzeby DVD. Kamery utrwalają każdy moment, każdą sekundę tego mistycznego spektaklu. Już nie mogę się doczekać, by zobaczyć to wszystko raz jeszcze na szklanym ekranie. „Bloodflowers” kończy Trilogy Concert, lecz kończy go tylko na chwile…
TRZY KOLORY…
Zespół musiał wyjść ponownie – po prostu nie było innej możliwości. Tym razem przeniosłem się na trybuny z boku sceny. Widzę scenę tuż pode mną a na niej Robert Smith. Jeszcze nigdy nie byłem tak blisko… ”If Only Tonight We Could Sleep” jak sen, a po nim gwałtownie „The Kiss”. Cudowne brzmienie Basu. Krótka przerwa a po niej ostatni bis. Na początek „M” kołyszące partie klawiszy, patrzę na falujący tłum. „Play For Today” – przeogromna radość i jeden wieli wrzask fanów. Na zakończenie „A Forest”. Nieludzkie byłoby wołanie o więcej. To jest fizycznie niemożliwe. Koncert Mrocznej Trylogii dobiegł do końca. Po drodze widziałem Mary – żonę Roberta. To dla niej śpiewał „The Same Deep Water As You”. To był koncert marzeń, a ja nigdy bym nie pomyślał, że będę jego cząstką. This flowers will never fade Robert. Thank You
Michał Wasilewski