Berlin, Tempodrom 11.11.2002

1. Zanim
To właściwie 10.11. I pierwsza niespodzianka. Dogadaliśmy się z cure’s, że może razem pojedziemy do Poznania żeby dołączyć do shortcut’a. On z Wejherowa ja z Torunia – a okazało się że mieszkaliśmy obok siebie w Bydgoszczy. Więc dobra jedziemy … Przychodzi na dworzec z Magdą … jest nas troje. Krótka wyprawa do Poznania i jedyne 6 godzin oczekiwania na autokar na tamtejszym dworcu. Gdyby nie piwko pod parasolami na wolnym powietrzu o 2 po północy pewnie byśmy padli. Przyjeżdża autokar morytz niezawodny … trzyma miejsca. Wreszcie widzę na własne oczy alexcure i tangerinera. Zmaterializowali się … weszli do mojej rzeczywistości … a może to ja opuściłem własną? Strasznie zmęczeni oczekiwaniem zajęliśmy miejsca i w drogę – świętując imieniny morytza (jeszcze raz wszystkiego :-)).
Autokar zaparkował przed samą halą i o dziwo nie musiał się stamtąd ruszać. A my na miasto … piwko, pizza u Turka, zakupy i do autokaru. Spóźniliśmy się chyba z pięć minut. Alexcure i tangeriner krzyczą, że mają ich zdjęcia, że zaparkowali koło naszego autokaru, że przechodzili …
Przed halą spotykamy znajomych i mniej znajomych z chyba wszystkich krajów świata … jeszcze chwilka na (najdroższe w moim życiu) piwko w knajpie przy hali i w kolejkę. Spotykam jakiegoś Niemca, który mówi że koncert w Hamburgu był jego najlepszym koncertem w życiu … na jego ręce widzę żółtą tasiemkę, która pozwalała mu się bawić w wyznaczonym przed samą sceną sektorze. Oby nie było tak tego wieczoru … za daleko byliśmy w kolejce. Nie ma tasiemek jesteśmy w środku … cudownie.

2. W trakcie
Staję w wejściu na „płytę” i … w takiej odległości od sceny stałem w Łodzi. Jak podejdę bliżej to chyba wejdę na scenę. Super. Zajmujemy miejsca tak w 7-8 rzędzie ludzi (ok. 10-15m od sceny). Troszkę z lewej strony, bo tu będzie stał Robert. 20:15 – zaczęło się … 100 Years. Jeszcze nie wierzę, że tu jestem … to zdecydowanie ja opuściłem moją rzeczywistość. A short term effect po chwili szoku przyszedł czas na wzruszenie … Jestem tu! The Hanging Garden, Siamese Twins, The Figurehead to nic jak tylko narastające podniecenie. Szał świateł i jakby do tego nie pasujący Roger dziwnie ruszający głową … Moje apogeum w tej części koncertu osiągnąłem przy Strange Day, gardło mocno ściśnięte jeszcze przez całe Cold i finał iście mistrzowski Pornography wbiło w ziemię, niepowtarzalna ściana gitar. Nie do pomyślenia że ten kawałek powstał aż 20 lat temu … … przerwa… (ale na pewno nie 20 minut) wody !!!

Rozległy się dzwoneczki chłopaki wyszli … i piękne migoczące światła spowiły scenę. Plainsong. Robert już tradycyjnie przy tym utworze przechadza się po scenie i PATRZY. Patrzył na mnie… chyba… Simon jakby pozował do kamer. Jak zauważył, że koleś schowany za zestawem perkusyjnym się wychylił, natychmiast się do niego odwracał i robił się jeszcze bardziej energiczny. Pictures of you sen … po prostu sen … no a na Closedown troszeczkę odpocząłem. Na Lovesong już nie tylko gradło było ściśnięte a i łezka popłynęła darłem się jak dziecko (przepraszam sąsiadów). Last Dance do dziś wybrzmiewa mi w głowie. Nieoczekiwanie był to dla mnie jeden z najważniejszych utworów na całym koncercie. To jak Rob parzył śpiewając I’m so glad you came I’m so glad you remembered cudo … Piękne Lullaby i Fascination Street gdzie Simon przechodził sam siebie z wojowniczością na scenie. Cudowne światła w Prayers for rain i kompletnie bajkowe The Same Deep Water As You. Kolosalna magia świateł i mistrzowska gitarowa oprawa Disintegration. Tak długo oczekiwany Homesick sprostał oczekiwaniu, choć tak bardzo czekałem na ten utwór, że oczekiwałem czegoś więcej … może to tylko moja wyobraźnia … Untitled zwieńczył drugi akt tego przedstawiania pozostawiając mnie w uczuciu poważnego niedosytu. Przed Bloodflowers udało nam się przejść jeszcze jakieś 2-3 metry bliżej. Panowie wyszli po niewiarygodnie krótkich 11 latach i wróciłem wspomnieniami do 14.04.2000 do Łodzi – Out of this world. Watching Me Fall to kolejny utwór (po Last Dance), który wywarł na mnie piorunujące wrażenie. Mocniejszy niż zwykle. Perry przepięknie zagrywał. Tak The Cure może grał mocniej – jak dla mnie bomba. Później coś czego brakowało w Łodzi Where The Birds Always Sing jeden z moich ulubionych z tej płyty. Nie wiem czemu, ale właśnie na singlowych przebojach łezka kręciła mi się w oku, podobnie było w przypadku Maybe Someday – strasznie ładnie smutny ten kawałek. Last Day of Summer też pięknie ale zmęczenie dawało się mocno we znaki – odpoczywałem. There Is No If to już płacz i zgrzytanie zębów, przepraszam Magdę i cure’s, że darłem się wam do uszu. The Loudest Sound – znów lekki odpoczynek. 39 to po prostu kosmos. To co Robert robił z gitarką przyprawiło mnie o osłupienie przepięknie. No i znów łezka na Bloodflowers.

Bisy troszkę zaskoczyły If only tonight we could sleep piękne, ale to samo co w Brukseli? The Kiss faktycznie zgodnie z opowieściami powalił. Robert jako Porl spisał się na medal. Najlepsza wersja tego utworu jaką słyszałem. No a drugie bisy to coś czego mi brakowało już przed wyjazdem. Bez M, Play For Today i Foresta? No, ale chłopaki też widać o tym pomyśleli. A ja kompletnie zdarłem gardło.

3. Po
Nie wiem co napisać. Co było po? Dopiero w domu żonie powiedziałem coś konkretnego. Uczestniczyłem w wielkim wydarzeniu. Byłem tam z nimi. Autokar, pociąg, taxi, łóżko. A Last Dance ciągle w mojej głowie.

Wielkie dzięki dla Magdy i Rafała Cure’s, że tam byliście. Strasznie się cieszę że poznałem alexcure, tangerinera i morytza. No i was wszystkich pozostałych. Carl&Tomo! Jesteście wielcy! Pełna profeska. A do tego tak rodzinnie.

Dariusz Ce