Warszawa, Torwar, 18.02.2008

18.02.2008 na tą chwilę czekałam całe życie…

Dojechaliśmy po Torwar około godziny 18:00, ścisk żołądka i nerwówę przed koncertową spotęgował opieprz, zebrany od szanownego pana policjanta, za próbę wjechania na parking pod Torwarem (gdzie ponoć już nie było miejsc). Potem kolejne 20 minut nerwowego szukania miejsca parkingowego ( po 10 minutach byliśmy w stanie zostawić naszego starego wysłużonego trampka choćby na środku ulicy i pogrzać czym prędzej do hali żeby JUŻ TAM BYĆ i chłonąc atmosferę). Po kilkunastu kolejnych minutach udało się, trampek zaparkowany a my zmierzamy pod wrota Torwarowskie. Potem małe macanko w wykonaniu „profesjonalno-artystycznym” (ochrona pod nazwa: art-security:) i już jesteśmy w środku. Jeszcze tylko łapczywie wypalony papieros przed ponad 4 godzinną przerwa w dostarczaniu organizmowi „bezcennej”:) nikotyny.

Idąc na sektor B ( tylko taki bilet udało mi się nabyć po ultra szybkim wykupieniu płyty) czułam wielki żal że będę zmuszona przeżyc jedna z piękniejszych chwil w moim życiu siedząc na plastikowym nocniku. Jak wielka była moja radość gdy wchodząc na niechciany sektor zorietowalam się ze nie ma najmniejszych przeciwwskazań żeby jednym zgrabnym susem opuścić tę „nocnikarnię”:).Tak wiec na jedno moje hasło ja oraz 2 moich przyjaciół juz byliśmy na płycie a szczęście moje sięgało niemal zenitu. O dziwo na płycie nie było jeszcze tłoczno (na supporcie była dosłownie garstka ludzi) co umożliwiło mi dojście prawie pod sama scenę.

Po odsłuchaniu tego co do zaoferowania mieli nam młodzi, pełni energii do rzucania swoimi czuprynami na wszystkie strony i wykonujący mało skoordynowane ruchy 65daysofstatic (co do repertuaru wolę się nie wypowiadać bo to nie mój świat wiec mogę być mało obiektywna) przycupnęliśmy na zimnej płycie i koiliśmy umysły przy delfinim śpiewie gorączkowo wyczekując jednak „GWIAZD”:) tyle ze nie tych na niebie (bo Torwar przecież zadaszony.

Coś drgnęło… poderwaliśmy się w ułamku sekundy, ludzie zaczęli klaskać, zgasły światła, minęła chwila (nie wiem jak długa bo czas mi się zakrzywił od pewnego momentu tego wieczora:) i stało się… na to czekałam, slyszę delikatnie pobrzmiewające dzwonki (jak ja marzyłam żeby zaczęli od PLAINSONG), i juz wiem ze nie zdołam powstrzymać łez…

Weszli na scenę, nie wiem co w tym czasie działo się na widowni bo ja juz byłam w innym świecie. Potem razem z pierwszymi dźwiękami pieśni spadło milion gwiazd i światła rozszalały się na dobre. Dotarło do mnie: TO SIĘ NAPRAWDE DZIEJEEE!!!!.
Potem pomodliliśmy się o deszcz… przewędrowaliśmy tajemniczymi uliczkami w tych jakże dziwnych czasach by zakończyć wędrówkę w noc taką jak ta, żeby stwierdzić, ze to już chyba koniec świata… ale NIE!!
Przecież jest jeszcze miłość. Odśpiewaliśmy miłosną pieśń a potem kontemplując „uszami” fotografie… obejrzeliśmy aktorskie przedstawienie o pająkach.
Gwiazdy szeptały o polskich dziewczynach wprawiając je w nieukrywaną dumę . Potem las rąk wyciągniętych ku niebu… DON’T LET THIS END… please STAY!!!!

Zostali, serwując projekcje wariactwa i zaczęło być wesoło, i było JAK W NIEBIE. Pękały struny, lały się łzy, co jakiś czas słyszalne były okrzyki histerycznej radości.

Potem nastąpiła chwilowa dezintegracja. Gwiazdy zgasły, lecz tylko na chwile, roziskrzyły ponownie NOCĄ .

Zaraz po zabawnej śpiewanej grze zawędrowaliśmy do psychodelicznego lasu. Chwila oddechu przed dalsza drogą… i zrobiło się „łożkowo”. Chwile później poczuliśmy swoją duszącą bliskość, zrobiło się klaustrofobicznie.

Magiczny spektakl trwa, chwilowa refleksja: czemu nie mogę być z Tobą.

A na koniec prawdziwe szaleństwo, chłopcy nie płaczą? Być może, ale nie dziś.

Na koniec totalna euforia !!!!!!!!!… Co jest ? Jak to, chwila… czemu gwiazdy zgasły, zapalcie to cholerne światłooooooooooo!!!!!!!!

Potem już tylko jakaś przedziwna pustka, rozsypka, niedosyt…

No ale przecież: SEE YOU NEXT TIME
I’ll be there for sure!!!!

kaytee