Sam pomysł był bardzo spontaniczny. Kolega zgodził się udostępnić swój pub (dzięki Tomek!) na zorganizowanie CURE PARTY. Nie miałam pojęcia ile ludzi z Poznania słucha The CURE – do tej pory nie słyszałam o podobnych imprezach w moim mieście. W ciągu tygodnia udało mi się nagłośnić ten pomysł w dwóch stacjach radiowych, w Gazecie Wyborczej ukazała się notka i razem ze znajomymi zadbaliśmy, by na każdej uczelni i w akademikach pojawiły się plakaty z informacją „gdzie? i kiedy?”. Potraktowałam tą imprezę jako „sprawdzenie gruntu”. Chyba się udało. Ludzie naprawdę dopisali. Pub był wypełniony, choć tak naprawdę niewiele miałam do zaoferowania – pewnie wszyscy prawdziwi fani posiadają podobne zbiory płyt, koncertów zarejestrowanych na video i teledysków.
Na parkiecie słychać było oklaski i śpiewy, każdy mógł zamówić swoją ulubioną piosenkę. Spokojniejsi fani w innym pomieszczeniu sącząc piwo delektowali się kjurowymi dźwiękami, a inni oglądali ekipę na video. Zdaję sobie sprawę, że mogłoby znaleźć się tam więcej atrakcji, ale sam fakt, że mogłam przez kilka godzin pobyć z ludźmi o podobnych fascynacjach… wiele dla mnie znaczy. Właściciel pubu był bardzo zadowolony – powiedział, że TAKIE IMPREZY mogę robić co tydzień. Właśnie, to był wtorek – może gdyby był to termin bliżej weekendu – frekwencja byłaby większa. Mimo to zabawa była wyśmienita – nigdy jej nie zapomnę. I pewnie jeszcze kiedyś spróbuję zebrać fanów The CURE w podobny sposób. Biorąc pod uwagę poświadczenie, które zyskałam – powinno być dużo lepiej.
autor: Misia