Dawno nie czytałam Jo Nesbo, tak dawno, że zapomniałam co ze mną robią jego książki. „Wybawiciel” szybko przypomniał mi emocje związane z poprzednio czytanymi częściami cyklu. Po przeczytaniu tej powieści byłam taka zmachana i wymęczona jakbym sama prowadziła pościg za mordercą. I to jest błogie zmęczenie, które przynosi tylko pełna emocji lektura i nerwowe, niecierpliwe przewracanie kartek, żeby poznać dalszy ciąg opowiadanej historii.
Harry Hole, jeden z moich ulubionych bohaterów, ciągle jest w niełasce. Chociaż udało mu się rozwiązać poprzednią zagadkę, to mało kto próbuje się do niego zbliżyć. Na domiar złego, szef, który go krył i wspierał, obejmuje stanowisko w oddalonym o wiele kilometrów miejscu. Na jego miejsce przychodzi ktoś inny, kto od samego początku wydaje się być sceptycznie nastawiony do wszelkich przeszłych i przyszłych przejawów niesubordynacji Harrego. Cokolwiek jednak by się nie stało może liczyć na Beate oraz jej chłopaka, swojego nowego partnera.
Nowy szef udziela mu kredytu zaufania i powierza prowadzenie śledztwa w sprawie morderstwa dokonanego na oficerze Armii Zbawienia podczas przedświątecznego koncertu na jednej z ulic Oslo. Sprawa wydaje się być skomplikowana od samego początku, ponieważ zbrodnia wygląda na dokładnie zaplanowaną, a sam morderca wydaje się być profesjonalistą z zagranicy.
Nesbo stawia swoich bohaterów w ekstremalnych sytuacjach, wymagających od nich zimnej krwi oraz zdrowego rozsądku. Nie szczędzi im silnych wrażeń oraz moralnych wyborów. Każe im wybierać między prawem kryminalnym a zwykłymi ludzkimi emocjami i poczuciem sprawiedliwości. I wszystkie te wahania emocjonalne odbijają się na czytelniku. Stąd też moje wyczerpanie podczas lektury.
Uwielbiam być tak przemaglowana przez książkę – słodko jest mieć świadomość, że nie ode mnie zależą decyzje, a cała intryga została spisana ku mojej (i innych) uciesze. Za to wszystko tak bardzo lubię Jo Nesbo oraz uwielbiam Harrego Hole.
Moja ocena: 6/6
Zaledwie wzmianka o The Cure i to jeszcze w niezbyt pochlebnym kontekście, ale jest…
„Harry, nie odpowiadając, rozsunął zamek błyskawiczny czarnej maski, którą mężczyzna miał na twarzy, i odchylił klapkę. Uszminkowane na czerwono wargi i umalowane oczy przywiodły mu na myśl Roberta Smitha, wokalistę The Cure.”