Nie mogło być inaczej.
Nie ma chyba książki opowiadającej o muzyce i rozwoju zainteresowań muzycznych nastolatka na przełomie lat 80 i 90, w której nie wspomniano by The Cure. Czytając „Kochanowo i okolice” Przemka Jurka wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. Powieść opowiada bowiem o tym jak kształtowały się gusta muzyczne dzieciaków urodzonych w połowie lat 70. Wymieniane są programy telewizyjne, które były dla nas okienkiem na świat i pokazywały teledyski. Autor pisze o liście Trójki, nagrywaniu z radia, staniu w kolejce po potwornie drogi magnetofon Kasprzak. Główny bohater dostaje gramofon i przez długi czas słucha jednej tylko płyty (innych nie miał). Płyty winylowe zagranicznych wykonawców były praktycznie nieosiągalne. Można je było także kupić na giełdzie za równowartość całej pensji.
Wracając do książki. Jest początek lat 90. Grupa przyjaciół odkrywa nowe muzyczne światy. The Cure jest tylko przelotnym zauroczeniem jednego z chłopaków:
„Wiesiek stał się naszym guru. Co niedzielę jeździliśmy do Kłodzka na giełdę i wracaliśmy z nowymi zdobyczami. Makar kompletował dyskografie punkowych klasyków. Jaromir brał wszystko, co Wiesiek określił mianem New Romantic, Koczis odkrył The Cure, a ja kolejnych bogów elektronicznej klawiatury – Vangelisa, Kitaro i Tangerine Dream.” str. 293
Zainteresowanie zespołem trwało niedługo, bo już na stronie 308 czytamy:
„Koczis po okresie fascynacji ponurą muzyką The Cure, niespodziewanie wpadł po uszy w Black Sabbath. Byliśmy zaszokowani, ale Koczis potrafił to zupełnie racjonalnie uzasadnić.
– W muzyce interesuje mnie przede wszystkim smutek – powiedział – A Black Sabbath jest smutne jak jasna cholera.”
Warto zajrzeć do książki, nie tylko dla The Cure…