The Cure to zespół, który trudno zaszufladkować. Swoim nonkonformizmem zaskarbił sobie sympatię fanów na całym globie. Dyskografia, będąca wypadkową wielu burzliwych lat, zmian składu, zakrapiana alkoholem, pełna jest sprzeczności, które łączy jeden wspólny element – charakterystyczny wokal Roberta Smitha, lidera grupy i bezsprzecznie barwnej, charyzmatycznej postaci. Omawiana książka docelowo ma być syntezą: biografią Roberta oraz opisem dziejów kapeli od jej powstania do chwili obecnej. Richard Carman miał ciężkie zadanie, bowiem jednoczesne oddanie atmosfery kolejnych, bardzo zróżnicowanych albumów i nakreślenie życiorysu zamkniętego w sobie, enigmatycznego Smitha to rzecz niełatwa. Czy mu się udało?
Autor miał zapewne szlachetne intencje, kiedy tworzył tekst, na co wskazuje jego wielki entuzjazm w stosunku do kapeli. Zadbał o wiele szczegółów, takich jak setlisty z koncertów, czy wycinki recenzji z prasy. Zamieścił też opisy każdego z albumów, wraz z omówieniem sytuacji, jaka miała miejsce na rynku muzycznym w danym okresie. Co zaś się tyczy samego Smitha, Carman podjął temat jego dzieciństwa, inspiracji, a także życiowych potyczek, kiedy to wokalista sławnego już The Cure nie żałował sobie narkotyków i alkoholu, pogrążając się w depresji. I tu szlachetność intencji autora się kończy, bowiem przychodzi nam zmierzyć się z wykonaniem – prawdziwym wyzwaniem dla cierpliwości niejednego śmiałka.
Już od pierwszych stron nawet średnio zaawansowanemu czytelnikowi rzuci się w oczy ubóstwo językowe autora. Lektura jest toporna, zaś mnogość literówek i innych błędów przeoczonych przez korektę zdecydowanie nie osładza czytania. Carman wielokrotnie powtarza się też w swoich wnioskach, przez co odbiorcy może się wydawać, że uczestniczy w jakimś chaotycznym przedsięwzięciu. Chronologia teoretycznie istnieje, kolejne rozdziały dotyczą następujących po sobie okresów działalności zespołu, ale wrażenia porządku nie ma. Autor skacze po wydarzeniach, wraca do czegoś, o czym mówił trzy rozdziały wcześniej, co w połączeniu z przeciętnymi umiejętnościami pisarskimi i utykającą korektą przywodzi na myśl rzucanie kłód pod nogi czytającego.
Techniczne niedociągnięcia to nie wszystko, na co można by narzekać, zgłębiając życiorys lidera The Cure. Robert Smith jest osobowością nietypową i w okresie największej sławy zwracał uwagę mediów swoim sposobem bycia. Napisał wiele wyjątkowych tekstów, a wraz z kolegami z zespołu stworzył takie płyty jak Pornography czy Disintegration, które stały się inspiracją dla wielu nowoczesnych kapel muzyki alternatywnej. Mogłoby się zdawać, że biografia kogoś o takiej osobowości jak Smith powinna być wciągającą lekturą, oddać atmosferę tajemnicy, jaka otacza artystę. Nic podobnego. Carman z uporem maniaka zachwyca się postacią Smitha, bywa bezkrytyczny, ale jego relacje są suche i niekiedy bezpłciowe. Takie podejście do sprawy po części wynika pewnie z kulejącego warsztatu pisarskiego. Przez nieudolne opisy możemy odnieść wrażenie, że obcujemy nie z biografią na poziomie, lecz ze zbiorem faktów i peanów na cześć geniuszu The Cure.
Czarę goryczy przelewa fakt, że pisarz błądzi po wątkach i odrywa tym samym czytelnika od głównej myśli książki. W trakcie lektury często towarzyszy nam przeświadczenie, że autor usilnie chciał zapełnić czymś swoją publikację, co zaowocowało na przykład kilkustronicowym wykładem na temat subkultury gotyckiej zakończonym wnioskiem, że zespół The Cure gotycki nie jest. Teoretycznie na temat, zważywszy na to, jak często kapelę zalicza się do tego nurtu, ale zostało to podane w sposób mało strawny i odbiegający od zasad logiki – Carman wrzucił bowiem do gotyckiego worka zespoły takie jak The Beatles… A to jeszcze nie wszystkie kwiatki, jakie zafundował nam twórca biografii. Gdyby więc wyrzucić z tekstu większość takich wywodów, przepadłaby jedna czwarta książki, i tak oto otrzymalibyśmy dużo chudszą relację, jak to pan Smith tworzył muzykę.
Ostatecznie nie ma konieczności spisywania pozycji na straty. Mimo mankamentów, to w dalszym ciągu w miarę rzeczowa biografia, zawierająca sporo faktów. Jeżeli ktoś nie miał okazji zapoznać się z innymi wydawnictwami dotyczącymi The Cure, ten tekst będzie dla niego bogatym źródłem wiedzy na temat wydań, koncertów, wywiadów, projektów pobocznych muzyków i tym podobnych smaczków, które dla fana są nie lada gratką. Na pochwałę zasługuje też wydanie – wysokiej jakości papier, czcionka z płyty Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me oraz dobrze dobrane zdjęcie Roberta Smitha na twardej okładce sprawiają, że pozycję można postawić na półce obok kolekcji płyt.
Ci czytelnicy, którzy rozpadali się wewnętrznie przy Disintegration, tonęli wraz z The Drowning Man, czy wędrowali ulicami miasta przy Fascination Street, przebrną przez tekst z nieco większą łatwością niż osoby niezaznajomione z twórczością zespołu. Z muzyką The Cure w tle lektura z pewnością nie będzie nieprzyjemna – szkoda tylko, że musimy zmagać się z technicznymi wadami, bez których całość prezentowałaby się znacznie lepiej.
Laura „Visenna” Papierzańska