Zakładając, że określenia 'klasyczna’ i 'alternatywna’ nie wykluczają się wzajemnie, „Seventeen Seconds” jest właśnie taką płytą. Dla jednych to właściwy debiut The Cure, do którego „Three Imaginary Boys” było tylko rozgrzewką, a dla innych to raptem półgodzinny misz-masz czterech zajechanych kawałków, poprzetykanych niedokończonymi, instrumentalnymi ścinkami.
W każdej opinii jakieś ziarno jest, niekoniecznie prawdy (gdyż czym jest prawda, zapyta myśliciel-kombinator); coś jednak wiadomo na pewno – jeden mega-hicior i jeden koncertowy klasyk wystarczą, aby i w reszcie albumu móc się zakochać na długie lata. Szczególnie gdy za swoją płytę płaciło się trzydzieści dwie marki niemieckie, a wydawnictwa CD zawierały instrukcję obsługi płyty kompaktowej w kilku językach. Ciekawi mnie tylko ile polskich kasetowych wydań tego albumu zrodziło się z tego konkretnego egzemplarza.
Fakt faktem – długość zgromadzonego tu materiału nie rozpycha nawet pojedynczego LP, a na CD zostawia wystarczająco dużo miejsca, aby zmieścić następujący po nim siostrzany „Faith”, czego zresztą sprytny wydawca nie omieszkał wykorzystać. Jednakże i tak przez te pół godziny z hakiem dzieją się tu prawdziwe cuda – cuda genialnej prostoty, energicznej, klimatycznej, tanecznej, radosnej, a jednocześnie jakże przygnębiającej i ujmującej. Album logicznie wpasowuje się pomiędzy wspomniane wcześniej, skoczno-zaczepne „Three Imaginary Boys” a depresyjnie zaawansowane „Faith”, eksponując umiejętności nowego składu zarówno w budzeniu głupawych podskoków i spontanicznych śpiewów, jak i w powolnej penetracji wilgotnej od deszczu leśnej ściółki. Dodać należy, że czasami w obu kierunkach naraz.
Co za tym idzie, „Seventeen Seconds” jest niejednolite, chociaż oszczędne w środkach. A może po prostu niedokończone – w końcu całość została skomponowana w przeciągu dwóch dni. Dość powiedzieć, The Cure podnieśli tutaj pewien amulet, który wyraźnie dodał im mocy, pewności siebie, niebywałej wprost zdolności kreowania rytmicznej, skocznej chandry, a tym samym wskazał właściwą im drogę na kolejne lata działalności twórczej. Najważniejsze nagrania z tej płyty stanowią niezawodny kanon koncertowy The Cure, a singlowy „A Forest” jest jedną z najczęściej cover’owanych przez alternatywną młodzież kompozycji. Absolutna klasyka, nie podlegająca dyskusji i ocenie.
Eliks
Jeden ze współautorów strony postindustry.org