Ilekroć czytałam zapis telefonicznego wywiadu Piotra Kaczkowskiego z Robertem Smithem, do którego doszło w 2001, moją wyobraźnię najbardziej rozpalał fragment wstępu do wywiadu. Autor przyznaje, że dwa razy wcześniej miał okazję zamienić kilka słów z liderem The Cure. Okoliczności jednej z rozmów były następujące:
„Powiedziałem, że miałem już okazję go poznać i że podpisywał mi uratowaną z oceanu okładkę „Kiss me, Kiss me, Kiss me”.”
Jakże chciałam zobaczyć tę okładkę z przeszłością, płytę, która przepłynęła setki mil morskich, będąc towarzyszką dziennikarza podczas jednej z wypraw. W końcu ją zobaczyłam, ale o tym za chwilę…
Sam wywiad jest niezwykle ciekawy. Robert wspomina swoje pierwsze muzyczne fascynacje, zespoły, które poznał dzięki starszemu rodzeństwu oraz pierwsze lekcje gry na gitarze. Jest przy tym niezwykle samokrytyczny i zabawny. Mówi dlaczego lubił Hendrixa (nie dlatego, że był wirtuozem gitary) i dlaczego nie lubił Santany (bo słuchał go zarozumiały koleś ze szkoły).
W dalszej części opowiada o polskich koncertach (wówczas tylko dwóch – w Katowicach i Łodzi). Przyznaje, że aby przyjechać do Katowic zespół musiał dopłacić, ponieważ ze sprzedaży płyt nie czerpał wówczas żadnych zysków w Polsce. Z entuzjazmem wyraża się o klimacie polskich miast oraz oświadcza, że nie ominie już Polski podczas europejskiego tournee, jako że z grania tutaj czerpie dużo energii i satysfakcji.
Koncerty The Cure zachwycają mnie zawsze tym, że trwają naprawdę długo. Niewielu wykonawców gra sety po 2,5 godziny. Wedle słów Roberta, długość i jakość koncertów jest dla niego ważna, ponieważ zależy mu na tym, by dać publiczności tyle, ile sam chciałby otrzymać będąc po drugiej stronie. Wspaniale!
W książce Piotra Kaczkowskiego jest wiele innych ciekawych wywiadów. Zachęcam Was do ich lektury, bo choć mogłoby się wydawać, że są już nieaktualne, to dają nam pogląd na to, jak zmieniali się artyści i co było dla nich ważne 10 lat temu.
Zdaję sobie sprawę, że pisanie o The Cure teraz, gdy od lat nie mieliśmy okazji usłyszeć żadnego nowego nagrania ani zobaczyć zespołu na żywo w Polsce, mija się trochę z celem, ale jest to dobry sposób na powrót do stałej rubryki The Cure w literaturze (tak, mam jeszcze kilka fragmentów o The Cure z zapasie). Przy okazji mogę się pochwalić tym, że dzięki uprzejmości Piotra Kaczkowskiego zobaczyłam tę pamiętną okładkę płyty Kiss me, Kiss me, Kiss me – DZIĘKUJĘ!
od Redakcji: zobacz tez „Kaczkowski opowiada o The Cure”