Obiektywizm prawie niemożliwy

The Cure to grupa, która niewątpliwie wpłynęła na moją muzyczną edukację i choć jest to jedyny zespół, którego brzmienia nie toleruje moja mama, lecz docenia teksty, wciąż pozostaję jego wierną fanką.

Muszę przyznać, że twórczość The Cure odbierałam bardziej intelektualnie niż emocjonalnie. Nie zmienia to jednak faktu, że albumy takie jak „Disintegration” czy „Wish”, wciąż należą do czołówki moich ulubionych płyt.

The Cure to zespół wyrastający z fali punkrocka, ale dokonania grupy ewoluowały w kierunku bardziej melancholijnej, wysublimowanej i mrocznej stylistyki, stając się w efekcie prekursorem i podstawą gatunku zwanego dziś gotykiem.

W twórczości The Cure zawsze najbardziej fascynowały mnie teksty. Wydawały mi się bardzo osobiste i poetycko piękne – poruszające kwestię kontaktów międzyludzkich i łączących się z nimi uczuć.

Bogate literacko słowa piosenek są obrazowane niezwykłą muzyką. Brzmienie The Cure jest bardzo specyficzne, posiada ogromną przestrzeń, głębię, nieustannie kojarzącą mi się z bezmiarem oceanu, i z pewnością zrozumie mnie każdy, kto choć raz słyszał kompozycje angielskiej grupy.

Po kilkuletnim okresie milczenia zespół wydał długo oczekiwany album pt. „Bloodflowers”.

Wszyscy muzyczni recenzenci uznali dokonanie The Cure za wielki powrót. I mają rację.

„Bloodflowers” to bardzo nastrojowa i melancholijna płyta, czyli takie The Cure jakie fani kochają. Wielokrotnie mówiło się o rozpadzie grupy, jednak Robert Smith stwierdził, że po nagraniu albumu, będącego jego zdaniem jednym z trzech najlepszych krążków w historii zespołu, wierzy w przyszłość grupy.

Wieloletnia cisza przyczyniła się do charakteru obecnych kompozycji – spójnych, przemyślanych, dopracowanych w szczegółach. Paradoksalnie, mocną stroną płyty jest brak potencjalnych hitów, którymi rozgłośnie radiowe mogłyby katować słuchaczy co dwie minuty. Za to całość posiada mroczną, tajemniczą i hipnotyzującą atmosferę.

Ciężko opisywać dokonania zespołu, który darzy się szczególnymi względami, a zachowanie obiektywizmu jest prawie niemożliwe. W wypadku The Cure pisanie recenzji wydaje się nadzwyczaj trudne, gdyż twórczość angielskiej grupy stanowi swoistą ciągłość, każde kolejne dokonanie wynika z poprzedniego. Dlatego może w podsumowaniu pomogą mi słowa Roberta Smitha: „Nasze teksty zawierają ogromny ładunek emocjonalny. Kiedy czujesz się nastolatkiem, albo kiedy czujesz się wciąż młody duchem – masz prawo mówić o swoich uczuciach i nie być tym zażenowanym. Wtedy, jak sądzę, jesteś w stanie zaakceptować nasz zespół. Jeśli jednak odczuwasz wstyd przed zwierzaniem się, nie polubisz nas. Dla mnie istota starzenia się polega właśnie na utracie zdolności mówienia o tym, co się naprawdę czuje”.

Nancy Boy
Recenzja ukazała się w nr.22 „Pulsu Studenta” w maju 2000 r.