W strugach deszczu

Dla mnie zdecydowanie najpiękniejsza płyta The Cure. Zespołu chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Robert Smith wraz z kolegami po wydaniu w 1982 roku „Porpnography” przez wielu ( w tym piszącego te słowa) uważanej za najlepszą płytę The Cure , przeżywał kryzys psychiczny, z którego starał się usilnie wydobyć. Efektem tego było nagranie kilku bardziej przebojowych piosenek takich jak „Love Cats” czy „Caterpillar”. Kolejne płyty po „Pornography” były próbami wyjścia poza schemat narzucony sobie w pierwszym okresie działalności The Cure. Płyty „The Top” (1984) oraz „The Head on the door” (1985) nie były do końca udane. Już jednak wydana w 1987 roku „Kiss me kiss me kiss me” była zapowiedzią tego, że Robertowi Smithowi udało się wypracować nową formułę muzyczną. Po takiej płycie jak „Pornography” nie można było już nagrać niczego lepszego w ramach podobnej stylistyki.

„Disintegration” , który ukazał się w 1989 roku był prawdziwym objawieniem. Fani nie mogli wyjść z zachwytów nad tą płytą. Podobała się ona zarówno starym sympatykom The Cure ale zdobyła też nowych. Co więcej The Cure odniósł również sukces komercyjny. Najpopularniejszy był oczywiście w Polsce. Utwory „Lullaby” i „Love song” były numerami jeden na Liście Przebojów Programu Trzeciego i co więcej, okupowały tą pozycję przez wiele tygodni. The Cure był po prostu słuchany przez wszystkich- również przez całkiem przeciętnych „słuchaczy” popu i rocka. Obok Depeche Mode był najpopularniejszym zespołem na przełomie lat 80/90 w Polsce.

Oprócz utworów, które odniosły sukces komercyjny na płycie znajduje się jedna perełka. Utwór , który na zawsze pozostaje w pamięci , do którego można wracać wiecznie i nigdy się nie nudzi. To jest nagranie „The Same Deep Water as You”. Dla mnie to najpiękniejszy utwór w całej twórczości The Cure. Trudno mi opisać słowami jak bardzo piękny. Tego trzeba po prostu posłuchać i zanurzyć się wraz z Robertem Smithem w strugach deszczu… a później zostaje już tylko zdezintegrować się przesłuchując całą płytę. Czego wszystkim serdecznie życzę.

Recenzja autorstwa Andrzeja Karasiewicza zamieszczona w serwisie Alternativepop.pl