Jak w zwierciadle

Tekst ukazał sie w Magazynie Muzycznym w sierpniu 1989 r.

Robert Smith: „Lubię nabierać ludzi. Sam siebie też bardzo często nabieram. Czasami jest to jedyny sposób, by się zabawić. Nieraz budzę się rano i czuję się cholernie źle i moje pierwsze pytanie brzmi, co zrobić aby się dzisiaj rozerwać?

Jestem przez większość czasu klownem. Totalnym klownem. Zawsze kiedy pokazujemy się publicznie, niekoniecznie jednak na scenie. The Cure jest bardzo beztroskim zespołem – bardzo często nieprawdopodobnie głupkowatym.

Chcę wierzyć, że w pełni zdaję sobie sprawę, ile ironii jest w The Cure. Ufam, iż zachowałem swoje poczucie ironii. Ironię od cynizmu dzieli tylko jeden maly krok. Poważne traktowanie siebie wyklucza do pewnego stopnia ironię. Sądzę, że to właśnie źle wpłynęło na New Order. Bardzo latwo stać się kimś takim jak oni. Utrzymanie równowagi jest bardzo trudnym i wymagającym ostrożności zadaniem. I tego nie robi się dla dobra kogokolwiek innego. Nie chcę pewnego ranka obudzić się i poczuć, że jestem cały zlany łzami: z drugiej strony jednak nie mam zamiaru martwić się na zapas, kto będzie mi robić dziś zdjęcia. Nazywa się to utrzymaniem równowagi między „ja” publicznym a
„ja” prywatnym. Problem w tym, kto widzi jaką część mojej osoby.

Byl okres, kiedy zanadto zajmowałem się sobą. Trwalo to, taktycznie, całymi latami. Teraz już nie. W ogóle. Niczego jednak nie żaluję. Nie spoglądam w przeszłość, by rozstrzygać, jakie to było chwilami okropne, łaskę wybawienia przyniosło mi wiele płyt, które nagrałem – płyt, które kocham. Nikt mi tego nie odbierze. Sa one jak dzieci, co jest nieslychanie banalnym porównaniem, ale tak właśnie o nich myślę. One po prostu są i jakiekolwiek gówno się z nimi wiązało, zawsze przecież były jakieś punkty dodatnie. Pod koniec roku zawsze przeglądałem swoje zapiski, dzienniki i teksty piosenek, aby zorientować się, czy mijający okres byt zadowalający. Skończyłem z tym w okresie powstawania „Pornography”, ponieważ wszystko było takie niezrównoważone. Ostatni rok byt natomiast znakomity. The Cure niczego nie robił Ostatnio stałem się bardziej pogodzony z sobą.

Nie jestem żadnym nieszczęsnym skurczybykiem, za którego mnie uważają. Pewni ludzi mogą odebrać „Disintegration” jako płytę ponurą i przygnębiającą, jako następną „Faith”. Ale tak wcale nie jest. Tam razem pragnąłbym zrobić coś, w co sam bez trudu mógłbym się zaangażować i z czego mógłbym być dumny. Najpierw uważałem, ze powinienem nagrać te piosenki na własny rachunek. Nie chcialem znowu pociągnąć za sobą The Cure na dawne pozycje i zmusić wszystkich by czuli się, hm, nieszczęśliwi. Jak się okazało, gdy inni się w to zaangażowali, przydali płycie dodatkowy wymiar. Nie jest ona od początku do końca ponura. Są na niej dwie przygnębiające piosenki, ale album, jako całość, jest jednak w sluchaniu bardziej optymistyczny niż Pornography czy Faith. Pojawiają się gdzieniegdzie tutaj iskierki, których łam nie było. Sprawia wrażenie smutnego, ale wcale takim nie musi być.

Chcę stale interesować się czymś nowym i być czymś ożywiony. Dlatego przerwy w naszej działalności stają się coraz to dluższe – aż jedna z nich będzie tak długa, że któryś z nas umrze, a my dowiemy się o tym z gazet.

Naprawdę uważam, że „Disintegration” jest ostatnią płytą nagraną przez The Cure. Byłbym zdziwiony, gdybyśmy zrobili następną. Ale zawsze przecież powtarzam, iż The Cure są o krok od kapitulacji. Pieprzenie, The Cure będzie dalej działał, co najmniej przez drugie 10 lat (…) Dlaczego niby nie mielibyśmy nagrać kolejnego albumu? Jeśli Wyniosę się z Londynu po tym tournee, coś przecież musi mi się przytrafić, co pozwoli mi przygotować następną płytę The Cure. Teraz mówię tak, ponieważ wszystko ze mnie wyparowało. Uwolniłem się od wszystkiego, Z wyjątkiem tego ogromnego problemu, który wciąż mnie gryzie – wewnętrznej dezintegracji. Inne sprawy – jak różne dokuczliwe drobiazgi, zdarzenia, ludzie – zrzuciłem z siebie, pisząc piosenki. Większość z nich zupełnie zniknęła z mojego życia. Niektóre jednak wciaz we mnie tkwią…

opracował Jerzy Rzewuski.