Witajcie w krainie koszmaru! Tam, gdzie miłość i nienawiść idą ręka w rękę, gdzie partnerzy kochają się i z równą tkliwością hodują uczucie wzajemnej nienawiści i na odwrót. Ich schizofreniczna więź jest przez to nierozerwalna i zastanawiam się, czy aby przypadkiem Smith nie rozpisał na wiele głosów swojego datującego się od czasów szkolnych związku z Mary (dziś panią Smith). Naturalnie, jest to okraszone — jak zwykle — fantazjowaniem na tematy męsko-damskie, koszmarami sennymi, zapożyczeniami z cudzych doświadczeń i, zapewne, z literatury.
Od czasu nagrania Pornography zainteresowania Smitha podążały w tym właśnie, bezpieczniejszym kierunku tematycznym i Kiss Me… stanowi tego ukoronowanie. Zwieńczenie — dodajmy — niezwykłe także pod względem muzycznym. Pewien amerykański krytyk określił album mianem 70-minutowej psycho-tech-no-delicznej symfonii. Uważam, iż miał rację, bowiem ów zbiór 17 utworów rzeczywiście tworzy pewną logiczną całość. Wraz ze zmianami nastroju kochanków zmienia się muzyka. Po rozpoczynającym się brutalnymi dźwiękami gitary The Kiss, otwierającym płytę, poznajemy lżejsze i cięższe przypadki miłości. O tych pierwszych mówią na przykład liryczny One More Time, urocza melodyjka Just Like Heaven, cokolwiek zabawny Why Can’t I Be You, nawiązujący do stylistyki funky Hot Hot Hot!!! i, choćby, jakby musicalowy The Perfect Girl.
Ale uwaga, od pierwszych akordów The Kiss znajdujemy się na niebezpiecznym terytorium i nie dajmy się zwieść tym krótkim, błahym chwilom wytchnienia. Coraz to przypominają nam o tym (i przypominają też, że The Cure to zespół jednak rockowy) utwory w rodzaju Torture, The Snakepit, All I Want i Shiver And Shake. Zwłaszcza sześciominutowy The Snakepit, który mógłby się znaleźć z powodzeniem na Pornography, równie złowieszczy choć przepięknie zinstrumentowany If Only Tonight We Could Sleep. Trudno powiedzieć, na ile poważny, na ile podszyty ironią jest Smith w swoich tekstach „miłosnych”, ale w dyskografii The Cure ta płyta zajmuje moim zdaniem drugie miejsce tuż po Pornography i jedną z wyższych pozycji na liście albumów dwupłytowych w całej historii rocka.
Jerzy Rzewuski
Podziekowania dla Olgi za nadeslane materialy.