Płyty z tak zwanego okresu przejściowego mają zazwyczaj to do siebie, że nie wybrzmiałe do końca echa przeszłości nabierają wagi kamienia młyńskiego, uwieszonego u szyi, podczas gdy „nowe” rwie do góry niczym odpalony stratosferyczny balon. Powstałe w wyniku działania owych dwóch sit napięcie ilustruje znakomicie zestawienie ze sobą utworów M i A Forest.
Gdyby przy nagrywaniu pierwszego z nich za stołem mikserskim siedział Chris Parry (dotyczy to także po części Play For Today), mógłby on znaleźć się na Three Imaginary Boys. A Forest natomiast zapowiada tak charakterystyczne i nierozerwalnie kojarzące się z The Cure klaustrofobiczne, „tunelowe” brzmienie, które polega na uzyskaniu wrażenia, iż zwielokrotnione pogłosem dźwięki instrumentów i śpiew błąkają się w nieprzytulnej, zamkniętej przestrzeni. Między biegunami wyznaczonymi przez M i A Forest, ewolucja The Cure przebiega właśnie na płaszczyźnie brzmieniowej i nawiązuje do zarysowujących się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nowych tendencji w muzyce rockowej: degradaci roli gitary, eksponowaniu melodycznie grającego basu, wtopnieniu warstwy wokalnej w tlo, co szczegolnie wyraznie widac w Secrets i At Night.
W zasadzie – jak za dawnych czasów – wszystkie utwory zostały rozpisane na trzy podstawowe instrumenty. Syntezatorowe efekty są dozowane raczej oszczędnie i pełnią funkcję kolorystyczną, nieodzowną do otrzymania określonego nastroju. Nie inne zadanie przypada otwierającym obie strony instrumentalnym impresjom A Reflection i The Final Sound. W przeciwieństwie do Three Imaginary Boys, będącym zbiorem piosenek o raczej tradycyjnej strukturze, tutaj obserwujemy pewne jej rozluźnienie. Wyraża się ono przede wszystkim w lekkiej nieokreśloności początków i zakończeń utworów, stwarzającej wrażenie wzajemnego przenikania się. Zabieg interesujący, choć jeszcze nie w pełni zrealizowany. Ale tak właśnie dzieje się, gdy stare walczy z nowym.
Jerzy Rzewuski
Podziękowania dla Olgi za nadesłane materiały.