W końcu lat siedemdziesiątych zespół The Cure uważano za przedstawicieli nurtu prowincjonalnych niepokojów okresu dorastania. Ale nam bardzo się podoba określenie muzyki, którą wówczas tworzyli „dark”. W ich utworach czuje się jakiś egzystencjalny niepokój, atmosferę wręcz neurotyczną. Na tle muzyki lat 80. było to coś zupełnie nowego. To był jakby zew „przeklętej duszy”…
Trzeba przede wszystkim powiedzieć, że terminu „dark” w odniesieniu do muzyki używa się tylko w jednym kraju, mianowicie we Wloszech. Kiedy to zjawisko powstawało, a działo się to w końcu lat 70., po „trzęsieniu ziemi” wywołanym przez buntowników spod znaku PUNK, wszystkie zespoły poszukiwały nowego brzmienia i nowej atmosfery. Wszystkie określane byly w Europie jako POST-PUNK i NEW WAVE. W tym właśnie czasie powstal zespól Cure. Jego liderem od samego początku był piosenkarz i gitarzysta Robert Smith. Zawsze bronił się przed zaszufladkowaniem, i z ruchu punk – jak twierdzi – wziął tylko jedno: niechęć do wszelkich kompromisów. Jednak zanim chłopcy odnieśli sukces jako Cure, zespól występował najpierw pod nazwą Obelisk, a potem Easy Cure. Ich początki, jak się domyślacie, nie były łatwe. Gdy nie sposób było zaprzeczyć walorom muzyki przez nich wykonywanej, to zaniedbany wygląd członków grupy, no i dziwne teksty ich piosenek działały na przedstawicieli firm nagraniowych odstręczająco – zachowywano wobec nich rezerwę i nie kwapiono się do podpisywania jakichkolwiek kontraktów.
Jednak w 1979 roku, po kilku singlach, które okazały się sukcesami, Cure zdołali nagrać „Three Imaginary Boys” – swój pierwszy album. Była to prawdziwa nowość: ascetyczny, oryginalny dźwięk, a teksty – autorstwa Smitha – intrygujące i niebanalne. Lider grupy śpiewał je w niepowtarzalny sposób. Opowiadał o własnych lękach, cierpieniach i kreował atmosferę pełną niepokoju, która z czasem stała się charakterystycznym wyróżnikiem muzyki tego zespołu. Od tamtego czasu Cure, mimo częstych kłótni i wewnętrznych, organizacyjnych zmian, nagrali wiele płyt. Trzeba tu uczciwie powiedzieć, że często rozczarowywali swoich najbardziej zagorzałych fanów, ponieważ… nie wszystkie ich piosenki były „dark”.
Pierwszy album tego zespołu bezdyskusyjnie był mistrzowski. Co do innych zaś… Mamy nadzieję, że i wy wysoko cenicie „Seventeen seconds”, czy „Pornography”. Myślimy, że także na albumach, które uznawane są za bardziej komercyjne niż „Three imaginary Boys”, każdy znajdzie jakiś interesujący dla siebie utwór.
Tekst ukazał się w miesięczniku Joy, lata 90-te.
Podziękowania dla Sławka za nadesłane materiały.