Robert Smith – bać się go, czy nie? Za ponurą maską zawsze krył się wrażliwy, uczuciowy i inteligentny młody człowiek. Jego tupet i arogancja znane są krytykom i dziennikarzom az za dobrze… Dziś jednak odnoszę wrażenie, że charyzmatyczny frontman The Cure coraz bardziej upodabnia się do swoich ulubionych zwierzątek. Do kotów. Koty to takie stworzenia dachowo domowe. Niewiele robią, z wyjątkiem wydawania z siebie zabawnych miauknięć, jedzenia, spania… na i tego, co one lubią robić w marcu.
„Chciałbym powiedzieć przepraszam… „
Na okładce ostatniej płyty The Cure widnieje pęknięty na pół… pajacyk. Ciekawe, czy obraz ten niesie za sobą jakieś ukryte aluzje. Ironiczny autoportret Roberta Smitha? Sugestia jest tym silniejsza, że wewnątrz okładki nie znalazłem żadnych innych zdjęć. Zespół pokazuje się natomiast w teledysku pilotującym „Wild Mood Swings” – „The 13th” I co widać?
„Wiem, że jutro poczuję się źle/ ale naprawdę nie dbam o to”
Wszystko wskazuje na to, że zarówno Robert Smith, jak i reszta pajacyków zaczęli odczuwać upływający czas. Po problemach z byłym klawiszowcem, współzałożycielem The Cure, Laurencem Tolhurstem i roszadach personalnych za perkusją zasiadł trzydziestoletni Jason Cooper – świeża krew. Osiemnaście lat na scenie to naprawdę dużo. Przez ten czas zmienili się fani The Cure, którzy w latach osiemdziesiątych uczynili z Brytyjczyków zespół kultowy, otoczony aurą niezwykłości. To już nie ci sami nastoletni chłopcy o zniewieściałych twarzach przykrytych ponurymi minami. Zmierzwione, posklejane włosy są stanowczo krótsze ich jakby .. Dobrze, że większość z nich nie brała poważnie słów wypowiadanych przez chimerycznego lidera The Cure. Gdyby tak było, wszyscy musielibyśmy za swoim idolem powtarzać, że me chcemy, dożyć dwudziestych piątych urodzin. Natomiast sam Robert Smith musiałby popełnić samobójstwo w 1984 roku. Na jego grobie widnieć miałby napis: „Nie ma mnie tutaj…
„Dorobek pięciu płyt, ścieżka dźwiękowa, pośmiertny album „The Top”, zagubiony gdzieś „Blue Sunshine” The Glove… Dobry moment na zamknięcie rozdziału o nazwie The Cure – po apokaliptycznej „Pornography” i wesołkowatym ,,The Japanese Whispers – The SingIes Nov. 1982- Nov. 1983″
„…to nie jest sprawa prawdomówności/ wszystko zależy od sytuacji/ nazywasz mnie kłamcą/ inaczej nie możesz…”
W wywiadzie udzielonym w 1987 roku dla oficjalnego fan-clubu, Robert przyznał, że najbardziej boi się śmierci, nie lubi starzenia się. Cóż za nagła zmiano nastroju. Psychiczne rozchwianie Smitha potwierdza jeszcze jeden słynny wywiad, w którym szczerze wyznał, że nic chce, by publicznie zaczęły z niego odpadać kawałki ciała. Nie przed kamerami.
„Kiedy mówisz, że zmieniłem się/ że jestem a starszy – boję się…”
A dziś w 1996 roku Robert Smith rozpada się na kawałki. I to publicznie – przed kamerami! 9 marca odbył się godzinny koncert promocyjny The Cure emitowany przez MTV. Nic chciałbym być złośliwy w stosunku do Mistrza, ale… niestety, nie wyglądał najlepiej. Już w 1984 roku zaczął upodobniać się do kiczowato kolorowych The Twisted Sister. Wystarczy przypomnieć sobie tele-dysk „The Caterpillar”. Apogeum kiczowatości osiągnął w 1990 roku, gdy pojawił się w „Never Enough”. Eleganckie garnitury ustąpiły miejsca okropnym kolorowym koszulom w kwieciste wzory. Swoją drogą ideologię The Cure aż nazbyt wyraźnie przekazał publiczności ustami swojego menadżera, Chris Parry przebrany za biletera krzyczy w ekstazie „Lot of money, Lot of money”. Cóż, trudno się dziwić, przez kilkanaście lat działalności The Cure dorobili się dwudziestu trzech milionów sprzedanych płyt (dane z 1995r.) i dość zamożnie żyli z tantiem (wynegocjowali 20% – bardzo rzadko zdarza się, by artyści zarabiali tak dużo!).
„Hej Ty! Tak Ty! Wyglądasz na tak roztrzęsionego, jakbyś miał umrzeć.”
Wspomniany teledysk „Never Enough” i płyta „Mixed Up” dla wielu fanów była początkiem końca wielkich The Cure. Słowa przeliczane na zyski, dźwięki przeliczane na pieniądze – chyba nie o to chodziło na „17 Seconds” i „Faith”.
6 maja bieżącego roku ukazał się album „Wild Mood Swings”. Pamiętając, że łytuł ten Robert Smith zarezerwował dla swojego solowego maxisingla, miałem nadzieję, że The Cure trzymają się nieźle. Nagrania, które sporadycznie ukazywały się od 1992 roku – „Burn”, „Judge Dredd”, trzymały fanów i krytyków w napięciu przed kolejnym krokiem The Cure. Przypomniałem sobie też, że Smith obiecywał „odkurzyć” na swoim albumiku zapomniane nagrania z 1982 roku m.in. pochodzący z sesji ze Stevenem Severinem (ex – Siouxsie and the Banshees) utwór „Ariel” (inny utwór z tej sesji – „Lament” ukazał się w 1982 roku na singlu dodawanym do magazynu „Flexi-Pop”, a później w nieco innej wersji na „Japanese Whispers”). Jeśli tak, to po „Wild Mood Swings” można było spodziewać się dużo, dużo dobrego. Niestety…
„marzenia nigdy się nie spełniają…”
Po wielokrotnym przesłuchaniu tej płyty mogę powiedzieć tylko jedno -ta „huśtawka nasłrojów” nie wyszła The Cure na zdrowie. Z huśtawki spaść łatwo, a pięciu na huśtawce to stanowczo za dużo.
„I myślałem o tym, co zrobiłem / porzuciłem swoje najsłodsze marzenia /I kim naprawdę się stałem?/ I jak bardzo bym się nie starał zawsze będę czuł żal / I jak bardzo bym się nie starał – nigdy nie zapomnę…”
Sławomir Jurek
Artykuł ukazał sie w Magazynie XL w 1996 r.
Podziękowania dla Sławka za udostępnienie materiałów.