Przez trzy miesiące reszta świata przestała się liczyć. Nie martwiłem się niczym innym, tylko nagrywaniem płyty. Od dziesięciu lat tak nie było — relacjonował Smith okres powstawania Bloodflowers. Albumu będącego trzecim aktem Berlińskiej Trylogii (w listopadzie 2002 roku The Cure zaprezentowali „żywy” maraton, wykonując pod rząd w całości: Pornography, Disintegration i Bloodflowers). I rzeczywiście, chyba od czasu Disintegration zespół Smitha nie osiągnął tak poważnego i wymownego brzmienia całości.
Już sama sesja odbywała się w pustelniczych — jak na przyzwyczajenia ekipy Smitha — warunkach. Wild Mood Swings nagrywali niemalże podczas balangi. Teraz kto nie nagrywał, nie miał prawa wejścia do studia. I rzeczywiście słychać, że Gallup, O’Donnell, Bamonte i Cooper chcieli wyjść z tej sesji nagraniowej z albumem, o którym będziemy pamiętać. Dodatkowo wisiała nad nimi wizja dzieła ostatniego, zatrzaskującego cure’owe drzwi. Smith wie, jak zmobilizować muzyków…
Bloodflowers to album o melancholii, to głęboka refleksja na temat przemijania, to myślenie o dniach, których już nie ma — jak głosi umieszczony na okładce cytat z The Princess Alfreda Lorda Tennysona — doskonałe podsumowanie tego, co dzieje się w ramach tych dziewięciu kompozycji. Otwierający całość Out Of This World idealnie wprowadza w mroczny nastrój całości. Ciężki i potężny Watching Me Fall trwa ponad 11 minut! Tu nie znajdziemy banalnych strofek, to są raczej rozbudowane (choć bardziej muzycznie niż tekstowo) eseje. Jak ten tytułowy o zakrwawionym kwiecie, który zakwitł w ciele artysty malarza. Choć nie jestem pewien, czy najpiękniejszym nie jest tu ten zdecydowanie najkrótszy — There Is No If…. I pomyśleć, że przed wejściem do studia Smith (zwierzył się z tego kilka lat później) wyznaczył sobie cel: długość tej płyty nie przekroczy czterdziestu pięciu minut. Na szczęście trwa pięćdziesiąt osiem.
Przemek Psikuta
Teraz Rock, 2008