„The Cure to ja” mógłby spokojnie powiedzieć Robert Smith, wykorzystując na swoje potrzeby słynne zdanie francuskiego króla „Słońce” Ludwika XIV, który zwykł mawiać: „Państwo to ja”. Od dwudziestu lat jest nie kwestionowanym liderem tej brytyjskiej grupy, jej symbolem. Ba, niemalże dyktatorem. The Cure to również odzwierciedlenie jego osobowości, stanów psychicznych, humorów itp.
Smith jest w Polsce postacią wręcz kultową. Stworzył coś więcej niż muzyczną modę. Jest twórcą znaczącej subkultury.
W połowie lat 80. można było ujrzeć na ulicach naszych (i nie tylko – ta moda opanowała całą Europę) miast ubrane na czarno postacie z rozwichrzonymi – w charakterystyczny dla Smitha sposób -włosami. Jednak najwięcej bylo ich podczas festiwali jarocińskich, gdzie pojawiali sie zarówno na scenie, jak i wśród publiczności. Bo The Cure odpowiedzialni są za rozkwit muzyki zwanej „cold wave”, na polski tłumaczonej jako ,,zimna fala”. Największymi gwiazdami tego okresu w Polsce były zespoły Madame (pierwsza grupa Robertów Gawlińskiego – Wilki i Sadowskiego – Kobong, eks-Houk), Made In Poland, Variete, Ivo Partizan. Każdy z nich postawił na minimalizm brzmieniowy, oszczędną grę instrumentalistów, wisielczy śpiew wokalisty. A wszystko pod wpływem „Pornography” z 1982 roku płyty śmiertelnie ponurej i nihilistycznej. Tak w treści, jak i w formie. Nic dziwnego, że Smith próbował wówczas popełnić samobójstwo. Słuchanie tych utworów mogło doprowadzic do głębokiej depresji, a co dopiero ich przeżywanie na scenie.
„Pomography” stało się zakończeniem „ciemnego” okresu w historii grupy, a wszystkie kolejne płyty były coraz bardziej optymistyczne, tak jakby Smith zaczął dostrzegać piękno życia. Szczyt artystycznych możliwości grupa osiągnęła na dwóch albumach:, podwójnym „Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me” (1987) i „Desintegration” (1989). Od tego momentu stała się jedną z najpopularniejszych na świecie. Sprzedaż ich wszystkich płyt osiągnęła godny pozazdroszczenia poziom 23 milionów egzemplarzy. The Cure stali się gwiazdorami. Najbardziej popularny był album „Wish” z 1992 roku, z takimi przebojami jak „Friday I’m ln Love”, czy „Letter To Elisa”. Rozszedł się na świecie w ponad 3 milionach egzemplarzy. To już musi budzić respekt.
Jak to zwykle bywa, sukces komercyjny pozbawił legendę blasku. Ale ile lat można być natchnieniem mdlejących panienek w czarnych szatach. Dziś The Cure to jeden z wielu zespołów grających na przyzwoitym poziomie, wydający zbiory bardziej lub mniej udanych piosenek. Dla przyszłych badaczy muzyki pop skończył się w późnych latach 80. Chyba że Smith – osobowość niezwykła – jeszcze nas czymś wielkim zaskoczy.
LESZEK GNOIŃSKI, PAWEŁ ZAPALA
Artykuł ukazał się w Super Expressie, 1996 r. Zachowano pisownię oryginalną.
Podziękowania dla Sławka za wszystkie nadesłane materiały.