W 1987 roku, zwieńczeniem trasy promocyjnej albumu Kiss Me Kiss Me Kiss Me był koncert w wyprzedanej do ostatniego miejsca sali Madison Square Garden. W 1989 roku amerykański fragment światowego tournee Disintegration, Prayer Tour prowadził przez największe stadiony – w tym obliczony na 60.000 widzów Giants Stadium w New Jersey. W 1992 roku – w przeddzień kolejnej wizyty w USA – album Wish z miejsca znalazł się na drugim miejscu listy. Amerykańskich dziennikarzy tak bardzo gnębiła zagadka powodzenia The Cure, że jeden z nich, Dave DiMartino, postanowił znaleźć racjonalne wytłumaczenie tego fenomenu. Na łamach „Entertainment Weekly” z 24 kwietnia 1992 sformułował on pięć punktów. które – według niego – stanowią klucz do tajemnicy sukcesu zespołu:
1. Stał się bardziej pogodny. Po serii odznaczających się posępnością albumów, których zwieńczeniem był Pornography, curemeister Robert Smith wstał prawą nogą z łózka i nagrał kilka tanecznych melodii pop, w rodzaju Let’s Go To Bed.
2. Nagrywał właściwe płyty. Takie albumy jak The Head On The Door z 1985 roku, łączyły nowo zdobyte doświadczenia na polu muzyki pop z wystarczającą dozą depresji, by przyciągnąć szerszą publiczność – nie tracąc jednocześnie starych fanów.
3. Nagrywał atrakcyjne videoclipy. Zapewniły one zespołowi niemal nieprzerwaną promocję w MTV (i spowodowały pojawienie się małej, lecz zwracającej uwagę grupy sobowtórów Smitha).
4. Pozostał dobry. Niektóre zespoły nagrywają w kółko tę samą płytę i ludzie z czasem tracą nimi zainteresowanie – mówi Lewis Largent, dyrektor muzyczny alternatywnej rozgłośni KROQ z Los Angeles: rozgłośni, która od przeszło dziesięciu lat jest lojalnym propagatorem płyt zespołu. Ale The Cure – dodaje – zawsze byli artystycznym wyzwaniem.
5. Zmienił wytwórnię płytową (naturalnie, w USA – przyp. jr). Firma Elektra, która wzięła pod opiekę zespół w 1985 roku, zarzuciła sklepy albumami The Cure, singlami kompaktowymi i filmami wideo. Elektra totalnie zainwestowała w nich właściwą ilość energii i środków – przyznaje Howie Klein, dyrektor generalny wytwórni Sire, która sama wydała dwa albumy The Cure na początku lat osiemdziesiątych – jeszcze przed przyjściem Kleina. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłem po objęciu Sire Records, było wznowienie obu albumów w wersji kompaktowej.
Wszystko to prawda. Odnoszę jednak wrażenie, iż coś bardzo ważnego nie zostało tu powiedziane. W jednym z dawniejszych wywiadów, Robert Smith powiedział, że po dziesięciu latach działalności dalej nie zna odpowiedzi na pytania, które nurtowały go na początku karieiy. Nauczył się natomiast formułować owe pytania bardziej precyzyjnie. I w tym chyba tkwi istota inności sukcesu The Cure. W przeciwieństwie do każdego wykonawcy, który po sprzedaniu miliona egzemplarzy płyt nader chętnie wdrapuje się (albo daje się podsadzić) na postument, mównicę trybunę albo ambonę, Robert jakby pozostał wśród publiczności.
Nie sądzę – powiedział w tegorocznym wywiadzie dla „Vox” – aby ktokolwiek po zetknięciu się z nami odniósł wrażenie, że w jakiś sposób jesteśmy od niego mądrzejsi. Jim Kerr i Bono jawią się na pół mesjanistycznymi postaciami. Ich postawa wynika jak gdyby z przeświadczenia, iż wznieśli się wyżej i o wszystkim wiedzą więcej niż ktokolwiek inny. Wydaje mi się, że – jeśli chodzi o nas -w zespole stale obecny jest element samodezaprobaty, który wszystko utrzymuje na bardziej osobistym poziomie.
Jerzy Rzewuski
Tekst ukazał się w miesięczniku Tylko Rock, 1992 r.