(Artykuł z 1991 roku) Wydawało się. że Laurence (Lol) Tolhurst był nieodłączną częścią The Cure – niemal w równym stopniu jak Robert Smith. Ich przyjaźń datowała się od piątego roku życia: to Lol wymyślił nazwę zespołu i był jedynym muzykiem, który gładko przetrwał wszystkie jego liczne mutacje. A jednak, po nagraniu albumu Disintegration -w przeddzień promocyjnego tournee – Smith brutalnie kolegę wyrzucił. W kołach zbliżonych do The Cure, posunięcie to nie wzbudziło większego zdziwienia. Dla osób postronnych – czyli fanów – było ono wszakże ogromnym zaskoczeniem. Trudno się temu dziwić: The Cure zbyt długo „walczył” ze światem, by pochopnie ujawniać swoje rodzinne sekrety. W świetle faktów dokonanych. pewna wypowiedź Smitha z 1987 roku mogła dać wiele do myślenia wnikliwym czytelnikom: Jest on (Lol) częścią struktury grupy. Jego wkład w pisanie utworów nigdy nie był specjalnie duży. choć na początku pisał wraz ze mną wiele tekstów. Ale zaraz potem przestał, ,,wysechł” – stał się pustą łupiną. Ma on jednak udział w towarzyskim życiu grupy, co stanowi 99 procent tego, co robimy. Gdyby odszedł, byłby to dramatycznie inny już zespół. Jego wkład w niego ma negatywny charakter.
Nie jest jednak tajemnicą, że w miarę upływu lat rola Lola uległa pewnej istotnej zmianie. Z nadwornego błazna Roberta Smitha przemienił się on w kozła ofiarnego wszystkich członków The Cure. Nie jest również tajemnicą, iż był on raczej marnym muzykiem. W tym samym wywiadzie, opublikowanym w amerykańskim miesięczniku „Creem” podczas tournee Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me, Smith tak oto tłumaczy przesiadkę kolegi zza perkusji do instrumentów klawiszowych: Zaakceptował on swoje ograniczenia jako perkusista, a poza tym nie mógł znieść codziennego, brutalnego bicia, gdy nie potrafił czegoś zagrać. Nie znaczy to, bynajmniej, że owa zmiana wypadła korzystnie dla jego muzycznych umiejętności.
Gdy Roger O’Donnell przyłączył się do The Cure w 1987 roku, nie mógł pojąć, jakim cudem Lol, wystukujący swoje partie jednym palcem, w ogóle mógł być w jakimkolwiek zespole. Gdy Tolhurst stał się obiektem docinków i żartów pozostałych członków The Cure, podobno początkowo nie pozostawał dłużny kolegom. Sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy zaczął pić. Był zaworem bezpieczeństwa dla wszystkich naszych frustracji – wspomina O’Donnell – co samo w sobie było naprawdę chore. Pod koniec – zamieniło się to w coś horrendalnego. Podczas wspomnianego tournee Kiss Me… Lol przebył całą trasę w pijanym widzie. Nie był nawet w stanie odpłacić kolegom pięknym za nadobne, jak za dawnych czasów. Było to coś takiego -mówi Smith – jak przyglądanie się kalekiemu dziecku, nieustannie poszturchiwanemu kijem. Ostrzeżenia – liczne zresztą – nie skutkowały. Podczas sesji Disintegration, Lol nie kwapił się do pracy (tak samo było podczas nagrywania Kiss Me…) i spędzał większość czasu oglądając MTV, pijąc i oddziałując destrukcyjnie na morale zespołu. Tak jak jeszcze dwa – trzy lata wcześniej nie można było wyobrazić sobie The Cure bez Lola Tolhursta, tak teraz nie można było sobie wyobrazić dalszych losów zespołu z nim.
Doszedłem do wniosku – tłumaczy Smith swą decyzję usunięcia go z The Cure – że grupa przerosła go i dzisiaj znowu żarty wymierzone są w innych ludzi. Znowu jest tak jak było: my przeciw światu. W przeciwieństwie do atakowania kogoś spośród nas. To jest naprawdę naturalne, iż jego nie ma już wśród nas. Co więcej, Smith ma pewność, że gdyby Tolhurst dłużej pozostał w zespole, zapiłby się na śmierć, albo Simon zrzuciłby go z balkonu. I tak mój najlepszy przyjaciel poszedłby do więzienia, a Lol byłby martwy.
Jerzy Rzewuski
Tekst ukazał się w miesięczniku Tylko Rock, 1991 r.