Najnowsza płyta legendy zimnej fali, grupy The Cure. pt. ,.Bloodflowers” ma dobre recenzje. Nic dziwnego, przecież to kawał naprawdę świetnej muzy. Muzy o niezwykłym psychodelicznym i czarodziejskim klimacie, która The Cure czarują nas juz od ponad dwudziestu lat. Przez ten czas muzyczne trendy zmieniały się wielokrotnie. Listy przebojów mieniły sie różnorodnością, ale The Cure zawsze istniało i nie sposób było go pomylić z kimś innym. To zasługa wokalisty i lidera Roberta Smitha, jednej z najważniejszych osobowości muzyki brytyjskiej ostatnich 20 lat. Robert stał się idolem i przez cały czas był jedną z najbardziej naśladowanych postaci rocka. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych furorę zrobiła w Polsce jego słynna tapirowana fryzura „na Smitha”.
The Cure wydało w ciągu swej kariery trzynaście albumów, które kupiło ponad 27 milionów ludzi. „Bloodflowers” jest czternastym krążkiem kapeli. I właśnie w zwiazku z wydaniem nowej płyty The Cure wyruszają pod koniec marca w wielkie światowe tournee „Dream Tour”. Zahaczą też o Polske. Zagrają 14 kwietnia w łódzkiej hali sportowej. Będzie to wielkie świeto dla fanów zespołu. Choć może być to również stypa, bo Robert Smith zapowiada, że jest to ostatnia trasa koncertowa zespołu. Po której kapela przestanie istnieć. Ale Smith, słynący z pesymizmu o rozwiązaniu The Cure mówił już nie raz i pewnie dlatego większość fanów patrzy na jego oświadczenia z przymrużeniem oka.
Tekst ukazał się w tygodniku Bravo, 2000 r.
Podziękowania dla Sławka za udostępnienie materiałów.