Przyglądam się długiej liście ulubionych utworów grupy The Cure zgłoszonych przez słuchaczy Programu III i czuję się zaskoczony, że jest ich tak wiele. Wyszukuję na półce kolejne płyty i znowu dziwię się, że jest ich taka sterta. Kupione za jedenaście funtów w 1984 roku „The Top”, oszałamiające „Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me”, które pomogło mi przetrwać najtrudniejsze wachty na dwunastometrowej żaglówce płynącej przez Trójkąt Bermudzki, czy pierwsze siedmiocalowe winylowe „dwójki”, przywożone z Londynu jeszcze w latach 70.
Bo tak naprawdę to każda z tych płyt ma swoją opowieść. Inną dla każdego z nas, sympatyków The Cure, ale znaczącą. Moja radiowa koleżanka zakochała się i wyszła za mąż przy „Disintegration”, teraz na koncert chcą zabrać swojego dziesięcioletniego syna. „Wish” to pierwszy album The Cure, którego teksty postanowiła przetłumaczyć moja córka, gdy w wieku piętnastu lat przestała zachwycać się Kaja Goo Goo. Myślę, że takich historii jest przynajmniej tyle, ile będzie nas na koncercie w Łodzi.
Ja widziałem The Cure czterokrotnie, pamiętam, jak spełniło się ich marzenie o Ameryce w Madison Square Garden w 1987 roku i jak męczyli się z niby tą samą nowojorską publicznością dziewięć lat później. I zaraz potem niezapomniany koncert w katowickim Spodku w piątkowy wieczór 15 listopada 1996 roku. Tak, bardzo wiele zależy od publiczności. Co oznacza, że będzie jeszcze piękniej. Bo do nas, miłośników The Cure od „kiedyś”, dołączą i ci najmłodsi, których „opowieści” datują się od wydanej w marcu 2000 r. zdumiewająco wciągającej i głębokiej płyty „Bloodflowers”.
Piotr Kaczkowski
Artykuł ukazał się w łódzkiej Gazecie Wyborczej 14 kwietnia 2000r.
Podziękowania dla Jacka Puńko za nadesłane materiały.