Prawo Murphy’ego

DZIWNA SPRAWA: PIERWSZE ZNACZĄCE SUKCESY KOMERCYJNE THE CURE ODNIÓSŁ JAKO ZESPÓŁ W STANIE ROZKŁADU, NIEMAL SOLOWY PROJEKT LIDERA… W DODATKU STROJĄCEGO SOBIE ŻARTY.

Koncerty promujące Pornography nie należały do udanych. Pod koniec trasy nie byliśmy w najlepszej kondycji psychicznej – przyznał po latach Smith na lamach ,Mojo”. Graliśmy te piosenki wieczór za wieczorem… Wiele nocy po koncertach byto szaleńczą reakcją na to, co robiliśmy muzycznie. Byłem naprawdę w depresyjnym stanie między 1981 a 1982 rokiem, brałem mnóstwo narkotyków, wszystkich, jakie się nawinęły. Każdy z nas brai. Starcie na pięści między Smithem i Gallupem w nocnym klubie po jednym z europejskich występów wiosną 1982 roku przypieczętowało przyszłość basisty. Dotychczasowy skład dopełnił tylko kilka zobowiązań koncertowych, a gdy jesienią The Cure przystąpił do pracy nad nowymi utworami, zespól tworzyli tylko lider i Lol Tolhurst. Nie palili się przy tym do pracy – Smith przyjął wcześniej ofertę, by grać na gitarze w Siouxsie And The Banshees, a Tolhurst zaszył się we Francji, by ochłonąć od „rzeczywistości The Cure”. Na powrocie zespołu najbardziej zależało menażerowi, czującemu, że traci główne źródło dochodu. Jak się okazało, Chris Pary zainspirował zupełnie nowy rozdział w karierze grupy. Zredukowany skład miał zare-jestrować piosenkę na singel i musiał sobie jakoś poradzić z aranżacją. Smith zasugerował, by Tolhurst zrezygnował z bębnienia, zajął się instrumentami klawiszowymi. Perkusja miała być – zgodnie z duchem epoki – elektroniczna, ale ostatecznie nieodzowne okazało się zatrudnienie muzyka sesyjnego.

Najważniejsza była jednak zmiana stylu. Przeprowadzona dla żartu, acz brzemienna w skutki… Smith: Kiedy napisałem utwór „Let’s Go To Bed”, uważałem, że to głupota. Bzdura, żart. Wszystkie piosenki pop sprowadzały się do komunikatu: „proszę, chodź ze mną do lóżka”. Chciałem to wyartykułować tak jawnie, jak możliwe, na tle tandetnego motywu klawiszowego – wszystko, czego nienawidziłem w muzyce tamtych czasów. To był chlam. Nagraliśmy to z Lolem, Fiction wydało i nagle amerykańskie radio grało nas 15 razy dziennie. Prawo Murphy’ego, nieprawdaż? Do takiego stanu rzeczy przyczynił się dodatkowy czynnik. 1982 rok to już nowa era w show businessie – w Ameryce odniosła sukces stacja MTV, nadająca wideoklipy. The Cure przygotowywali wcześniej filmowe obrazki do swoich piose-nek, ale nie zadowalały one Smitha. Tym razem sam wskazał reżysera, zafascynowany wizualną oprawą utworu Bedsitter grupy Soft Cell. Facet nazywał się Tim Pope i został z grupą -na wyłączność – przez długie lata. Kluczem udanej współpracy było porozumienie z liderem. Zawsze udawaliśmy, że rozumiemy, co mówi jeden do drugiego, ale nie uważam, by ktokolwiek z nas mial pieprzone pojęcie… – żartował reżyser. W każdym razie potrafił pokazać Roberta nie tylko od ponurej strony, wzbogacił jego wizerunek o pożądane elementy komiczne, jak tłumaczył – dostrzegł w nim „tragicznego clowna”.

Przy okazji: Smith zmienił image. Z nowofalowej przeciętności przerzucił się na starannie ułożony nieład włosów, sięgnął też po szminkę. Narodził się jego „klasyczny” wizerunek, wyróżniający na de innych grup i chętnie naśladowany przez fanów. Na podobnej zasadzie powstały dwa kolejne single opublikowane w roku 1983: The Walk i The Lovecats (całą trylogię nazywano „fantasy singles”). Ten drugi dotarł do 7. miejsca brytyjskiej listy, co było dla zespołu wydarzeniem epokowym – później zbliżony rezultat osiągnęły zaledwie Lullaby i Friday I’m in Love. Ważne, że w nagraniu uczestniczył prawdziwy perkusista, Andy Anderson (The Walk było rzeczą stricte elektroniczną), który zadomowił się w składzie na dłużej. Był to też początek długoletniej współpracy z producentem, Dave’em Allenem, ale… Spoglądając wstecz jestem rozczarowany tym, co robiliśmy – podsumował Smith. Myślę, że powinniśmy zmierzać w innym kierunku, nie pod względem sukcesu, ale tworzyć muzykę dorównują-cą symfoniom Mahlera, nie pop.

Okres transformacji podsumowany został – zawierającą powyższe nagrania -składanką Japanese Whispers. W momencie jej premiery, w grudniu 1983 roku, Smith pracował już nad właściwą płytą studyjną. Samodzielnie zare-jestrował niemal wszystkie partie instrumentalne, pozostawiając Andersonowi perkusję, a Tolhursta traktując raczej jako kompana do kieliszka… Przestał ufać współpracownikom, dyktatorsko podejmując decyzje dotyczące brzmienia. Równocześnie pracował też nad albumem Banshees, doprowadzając się do stanu skrajnego wyczerpania. Album The Top był w rezultacie dziełem niemal solowym.

Preferuję zobowiązania, które są niedopowie-dziane – mówił artysta w momencie premiery, w kwietniu 1984 roku, na łamach magazynu „No 1″. Dlatego cieszy mnie, że The Cure nie jest już prawdziwą grupą. Czuję się odpowiedzialny za wszystko, co dzieje się z The Cure, a w tej chwili to tylko ja. Gdyby to byla grupa – czułbym się bardzo odpowiedzialny. A tak mogę się czuć skrajnie nieodpowiedzialnie. Mimo tego typu oświadczeń rozpoczęło się budowanie – potrzebnego choćby na koncerty – składu. Roszady obejmowały usunięcie Andersona (ujawnił awanturnicze skłonności), którego zastąpił Boris Williams, ponowne przyjęcie Gallupa (wcześniej wspomagał grupę Phil Thornalley) i Porla Thomsona (pozostawał w kontakcie choćby jako projektant okładek). Na początku 1985 roku The Cure ponownie był więc zespołem z prawdziwego zdarzenia, w dodatku złożonym ze starych kumpli, i jako taki przystąpił do nagrywania kolejnego albumu. Gdy tworzyliśmy „The Head On The Door”, instynktownie wiedziałem, że ta muzyka zdobędzie popularność – wspominał Robert. Brzmienie bylo pełne energii, zespól naprawdę dobry. Bardzo larwo szlo – podczas sesji wszystko robiliśmy w pierwszym podejściu, nagrywanie tej plyty bylo radością. Pomyślalem: „To coś zapoczątkuje”… Miał rację. Longplay dotarł do 7. miejsca brytyjskiej listy albumów (najwyższe jak do-tąd w historii grupy) i był preludium do dużej kariery komercyjnej The Cure.

BARTEK KOZICZYŃSKI

Tekst ukazał się w miesięczniku Teraz Rock.