The Cure to kapela, która miała przemożny wpływ na kształt współczesnej muzyki. Ci artyści to prekursorzy zimnej fali, alternatywy czy synthpopu. Przez lata zmieniający swój styl, balansując od gitarowych i mrocznie depresyjnych kompozycji, po weselsze, elektroniczne brzmienia.
Od wydania ostatniego studyjnego albumu The Cure minęło już 10 lat. Ten czas posuchy panowie umilili swoim fanom wydawnictwem Mixed Up, czyli obszernym zbiorem remiksów najpopularniejszych singli i tych ciut mniej znanych piosenek. Autorem większości nowych odsłon tych kultowych już kawałków jest sam Robert Smith. – Przez chwilę myślałem o płycie z dodatkami, gdzie znalazłyby się piosenki The Cure przygotowane raczej przez wybranych przez nas artystów, niż przez remikserów. W końcu doszedłem do wniosku, że wydamy pojedynczy album. Minęły lata i w sierpniu 2017 roku zacząłem eksperymentować z „Three Imaginary Boys”. Rozłożyłem go w domu na czynniki pierwsze i podczas jednej sesji stworzyłem nowy remiks. Bardzo mi się ta zabawa podobała – tłumaczył główny zainteresowany proces powstawania krążka, który z pewnością pozwoli zgłębić twórczość grupy, a może nawet odkryć ją na nowo. Wciągającym zajęciem może okazać się zabawa w porównywanie różnych wersji tego samego numeru.
Większość propozycji z pierwszej płyty nie różni się w dużym stopniu od oryginałów, są ciut bardziej rozbudowane, to tzw. extended versions, np. w „Lovesong” czy „Fascination Street” objawia się to dłuższym, instrumentalnym intro, w którym możemy słyszeć wariacje na gitarze elektrycznej. Jednak niektóre kawałki zostały w bardziej znacznym stopniu zmodyfikowane, jak chociażby „The Walk”, w którym prym wiedzie synthpopowe brzmienie czy dubowe bujanie w „Pictures Of You. Zostało tutaj użytych sporo współczesnych, komputerowych zabiegów, które dla mnie trochę nie pasują do „starorockowego” charakteru muzyki, jaką zespół wykonywał.
Dużo lepiej wypada to w przypadku drugiego krążka i remiksów z lat 1982-1990. Trochę nie ma się co dziwić, są one bardziej klimatyczne, utrzymane w tym duchu artystycznym, w jakim formacja z Crawley poruszała się w najświetniejszym okresie swojej działalności. W ten doskonały klimat wprowadzają dwa otwierające płytę utwory „Let’s Go To Bed” i „Just One Kiss”, które może nie są tymi flagowymi pozycjami, ale z pewnością wartymi uwagi. Dalej mamy małe zaskoczenie i wersję „Close To Me” z 1985 tym razem wzbogaconą o partie dęciaków. Jednak prawdziwie pierwszorzędna jest CD3, na której znajdują się propozycje od samego Smitha. Nie są to zwykłe przeróbki, raczej wariacje autora na temat swoich ulubionych kawałków. Wspaniale wyszło to chociażby w przypadku „Like Cockatoos”, schowanego dotąd w cieniu „Just Like Heaven” czy innych singli z płyty Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me. Dzięki remu powstały unikatowe, doprawdy znakomite numery, mogące nawet funkcjonować jako oddzielne byty, a które świadczą o tym, jak ogromne pokłady kreatywnej energii nadal tkwią w panu Smith.
Karolina Kozłowska
Recenzja ukazała się na portalu Wyspa.fm