[Artykuł z 1992 roku] Szef The Cure – Robert Smith (33 lata) tak często szokował swych fanów zapowiedziami, że już nigdy nie wystąpi na żywo, że jego groźby wygłaszane pod koniec każdego tournee, spotykały się ze stoicką reakcją fanów. 3 maja legendama grupa dała w Londynie koncerty będące początkiem trasy „Intimate”. Nazwę tę należało rozumieć dosłownie, o czym boleśnie przekonali się liczni miłośnicy Cure w Londynie, kiedy to tysiące zawiedzionych fanów pozostało za drzwiami „NationaI Kilburn Theather”. Mała hala mogła bowiem pomieścić zaledwie 850 osób. Przed dwoma laty zagrali trzy koncerty w Wembley przed 65 tysiącami widzów. „To był dopiero horror” — z jękiem wspomina Robert.
Nowy show Roberta, Simona Gallupa, Poda Thompsona, Perry’ego Bamonie i Borisa Williamsa ma tez coś z horroru, nawet jeśli odbywa się prawie bez publiczności. Nowe oświetlenie, zaprojektowane specjalnie dla The Cure, wyczarowuje błękitno-czerwono-złotą pajęczą sieć nad sceną i niesamowitą mistyczną atmosferę wokół zespołu. Scena i widownia spowita jest taką mgłą, że publiczność przestaje dostrzegać nawet swych najbliższych sąsiadów. Na początek The Cure grają „Open” z nowego albumu „Wish”. Największy entuzjazm wzbudzają hity: „Pictures of You”, „Lullaby” 10-minutowa wersja „Forest”’ oraz nowe przeboje „High” i „Friday I’m In Love”.
The Cure to zespół właściwie składający się z inwalidów. Robert, od czasu, kiedy złośliwy wirus żołądka powalił go na szpitalne łózko, chwieje się jeszcze na nogach. PorI 16 kwietnia miał wypadek na motocyklu i od tego czasu skubie gitarę ręką w gipsie. Na swoje tournee w USA chłopcy z The Cure zarezerwowali już bilety na luksusowym transatlantyku „Queen Elizabeth II”. Samolotu zanadto się boją…
Tekst ukazał się w tygodniku Bravo, 1992 r.
Podziękowania dla Sławka za wszystkie nadesłane materiały.