Stare, ponure i zapomniane zamczysko. Kamienne schody. Wielka, pusta komnata. W ciemnościach majaczy jakaś muzyka. Smutna i mroczna. Jakieś oklaski. Ale brak ludzi wokół. Pusto i ciemno. Tak sobie wyobrazam ten paryski spektakl sprzed prawie półtora roku…
Pisałem dwa miesiące temu, że Cure na żywo rozczarowują. Że statyczność muzyków na scenie i odgrywanie kolejnych piosenek niemal dokładnie jak w studiu – nudzi. Pisałem, że ta muzyka w zderzeniu z publicznością — przynajmniej na płycie- ponosi klęskę. Brak atmosfery. Nie zmieniłem zdania. Wciąż tak myślę. Ale cieszę się, że zdarzają się wyjątki. Paris jest jednym z nich…
Na tej płycie jest ów niepowtarzalny nastrój, którego brakowało mi na poprzedniej. Bardzo pomógł dobór utworów. Trafny dobór. Mniej tu łatwo wpadających w ucho „przebojów”. Więcej kompozycji pesymi-stycznych, melancholijnych, naznaczonych chłodem. Trochę psuje atmosferę Close To Me, chociaż można właściwie ten ostatni fragment wyciszyć…
Ostrzegam jednak, by nie włączać tej płyty rankiem, w południe czy nawet wieczorem. Nie wyobrażam sobie, by można bylo jej słuchać o tak niedorzecznych porach. To musi być już rzeczywiście ciemna noc. W końcu to stare zamczysko, kamienne schody, może nawet jakieś nietoperze…