Płyta niejednolita

Cztery lata trwała przerwa między kolejnymi studyjnymi płytami The Cure. Roberta Smitha, jak sam twierdził, dopadła wielka twórcza niemoc. Zmiany w składzie – odeszli Porl Thompson i Boris Williams – też raczej nie były bez znaczenia. Powstała płyta niejednolita, nie trzymająca równego poziomu. Obok piosenek naprawdę udanych (Want, This Is A Lie, Numb) pojawiły się rzeczy nawet jak na The Cure dziwne, żeby nie powiedzieć zaskakująco dziwne.

Pierwszy przykład z brzegu to Club America, zaśpiewana przez Smitha niskim, nijakim głosem. Drugi to choćby utrzymana w rytmie… salsy The 13th. Z kolei w Round & Round & Round ocieramy się o muzykę taneczną. A w Strange Attraction to soul spod znaku Motown. Na szczęście na Wild Mood Swings nie brak plusów. Want to jak najbardziej typowa cure’owa opowieść z odpowiednio przygnębiająco-posępną atmosferą i gitarowym hałasem. This Is A Lie i Gone! to jedne z tych smithowych melancholijnych cudeniek. Z kolei Mint Car i Return (dęte w tym drugim sporo i fajnie mieszają) to kolejna porcja płynących z lekkością, przebojowych dźwięków. Podobnie ma się sprawa z Jupiter Crash z osobliwie brzmiącymi – jak z dziecięcej zabawki – klawiszami.

Nie brak też mocnego cure’owego dołu: Numb to przejmująca rzecz na tematy, które w twórczości Smitha powracają jak bumerang (narkotyki, autodestrukcja, zniechęcenie). Trudno też przejść obojętnie obok Treasure. Tytuł mówi wszystko. She whispers „please remember me when I am gone from here…” to najpiękniejsze zdanie tej pieśni.

GRZESIEK KSZCZOTEK
Recenzja ukazała się w miesięczniku Teraz Rock.