Wszystkie koncerty The Cure w Polsce potwierdziły, że niezmiennie są u nas bardzo popularni. Choć są miejsca gdzie trochę o nich zapomniano. To nie jest zespół, który coś zmienił w moim życiu, ale napewno towarzyszy mi od samego początku mej świadomośći muzycznej. Starszych znajomych siostry łatwo można było odróżnić po wyglądzie. Jedni słuchali Depeche Mode, a drudzy The Cure. Era pirackich kaset magnetofonowych i ich kopiowanie miało swój urok.
No ale nasz kraj dopiero zaczynał wychodzić z wielkiego kryzysu i również powoli dostęp do muzyki zaczął być coraz łatwiejszy. Kończyły się lata 80-te, a ludzie zaczeli żyć nową nadzieją na lepsze jutro. To wszystko było jednak obok mnie, bo rodzice nie dali mi odczuć smaku paranoicznego ustroju, który miał się lada dzień zmienić… Ludzie wychowani na Liście Przebojów Programu 3 to jedna rodzina…
Kolejne poważne me zetknięcie z grupą The Cure, to był album „Wish”. No, ale to najlepiej sprzedający się ich album w całej karierze. Był to też bodziec do sięgnięcia po starsze albumy. I tak zawędrowaliśmy do albumu „Disintegration”, w którym zasłuchuję sie ponownie po wielu, wielu latach. Przez te długie lata podpierałem się albumem „Galore”, a i tak kurz na nim spory już…
Oczywiście album niosą wielkie kompozycje, które były przebojami: „Lulaby”, „Lovesong”, „Pictures Of You”. To perły geniuszu. Klasyki! Dziś jednak uważam, że wszystko co najważniejsze na tym albumie, to pieśni od „Fascinating Street” włącznie. Mnóstwo syntezatorów i głębogich gitar w połączeniu z niby sekcją symfoniczną. To „Prayers For Rain”. Zadumany „The Same Deep Water As You” kołysze niezwykle, a po nim tytułowy „Disintegration”, którego szczerze ubóstwiam od paru dni. Jakby miał się stać dla mnie najważniejszym fragmentem płyty! Cudeńko! „Homesick” z pięknym fortepianem rozrasta się powoli i dopiero Roberta słyszymy w trzeciej minucie nagrania. „Untitled” kończy nastrojowo ten przejmujący album. Jest w nim taka niepokojąca linia melodyczna śpiewana przez Roberta, która intryguje i nie daje mi spokoju. Chce się posłuchać jeszcze raz i jeszcze raz. Takie mam wrażenie na koniec.
Daniel Szkuba