O tej koncertówce mówi się, że to płyta, która zawiera przede wszystkim przeboje. Cóż, to oczywiście prawda… ale połowiczna. Bo zarejestrowany w USA, trwający prawie półtorej godziny, dwupłytowy Show to po prostu typowy występ promujący najnowszy wtedy album zespołu, czyli Wish. A promując kolejne swoje dzieło, program koncertu niejako z założenia uzupełnia się o najbardziej znane kompozycje z wcześniejszego repertuaru.
Stąd wśród osiemnastu utworów, które tu trafiły, mamy tak dużo hitów – takich jak Pictures Of You, In Between Days czy Just Like Heaven – a do tego aż osiem piosenek pochodzących z Wish. A że Wish była sama z siebie bardzo nośna, Show nabiera takiego a nie innego charakteru – dla niektórych zbyt komercyjnego. Nie przesadzajmy z „komercyjnością”. Apokaliptyczny Open (poprzedzony przygotowanym specjal-nie na potrzeby tej trasy, instrumentalnym wstępem Tape) to rzecz godna Pornography. Fascination Street, chociaż wyszedł na singlu, to żaden radiowy hit, ale rzecz prawdziwie złowieszcza. A końcówka tego Show, od pełnego rozpaczy From The Edge Of The Deep Green Sea przez szybszy niż w oryginale, desperacki Cut aż po rozdzierający End, to takie natężenie emocji, że znieść je będą mogli jedynie najbardziej wtajemniczeni.
Po drodze natomiast The Cure funduje nam przegląd rzeczywiście najbardziej wpadających w ucho utworów w swoim repertuarze, na co amerykańska publiczność reaguje z niesamowitym entuzjazmem. I nawet, jeśli w kilku miejscach możemy odczuć, że muzyka trochę traci impet (radosny The Walk wypada trochę smutnawo, mniej energetyczny niż w oryginale jest także Friday I’m In Love), magia najbardziej klasycznego składu The Cure jest nieza-przeczalna – i uchwycona niemal w całości. Aby doświadczyć jej w pełni, będziemy musieli dodatkowo sięgnąć po płytę o tytule Paris…
JORDAN BABULA
Recenzja ukazała się w miesięczniku Teraz Rock.