(Artykuł z 2008 roku) Boys Don’t Cry” to jedna ze sztandarowych piosenek The Cure. Do tego tytułu nawiązywali muzycy, pisarze i reżyserzy, m.in. Muniek Staszczyk i Krzysztof Varga…
Piosenkę „Boys Don’t Cry” Robert Smith nagrał w 1979 r. To był drugi singiel w historii The Cure, wzruszająca opowieść o mężczyźnie, któremu nie udało się odzyskać utraconej miłości i który próbuje zachować pozory „śmiejąc się, chowając łzy, bo przecież chłopaki nie płaczą”.
Hit Cure’ów był grany przez wielu artystów (Smashing Pumpkins, Hell Is For Heroes, Grant Lee Phillips), czasem dość egzotycznych. Argentyńska kapela Juan Terrenal zaśpiewała go po hiszpańsku. Grały ten utwór też m.in. japońska grupa Mummy and The Peepshow, australijski zespół ska Area-7 czy też grający ska zespół Hub City Stompers z New Jersey, który przerobił tekst piosenki na „Skins don’t cry”. Sam Smith zaśpiewał ją na żywo z Blink-182 i z Placebo. Tytuł piosenki posłużył również jako tytuł filmowy, i to co najmniej dwukrotnie. W 1999 r. Kimberly Peirce wyreżyserowała przejmujący film o transseksualiście zgwałconym i zamordowanym po wyjściu na jaw jego płciowej tożsamości. Grająca główną rolę Hilary Swank została nagrodzona Oscarem. Rok później na ekrany polskich kin weszła komedia „Chłopaki nie płaczą?” Olafa Lubaszenko.
Natomiast z inspiracji ciekawych, ale i nieoczywistych warto przypomnieć dwie. W połowie lat 90. w Polsce ukazała się książka Krzysztofa Vargi pt. „Chłopaki nie płaczą”, która potem stała się inspiracją do piosenki i tytułu płyty T.Love. Opowiadają:
Muniek Staszczyk: Po raz pierwszy The Cure usłyszałem w 1982 r. Słuchałem „Pornography”, dość ciężkiej płyty, ale idealnie wpasowywała mi się w nastrój. To była jesień. Potem szybko sięgnąłem po debiutancką „Three Imaginary Boys”. Cure byli dość popularni wśród moich znajomych na studiach, w środowisku skupionym wokół Remontu. Ktoś z przyjaciół pożyczył mi kolejną płytę „Seventeen Seconds”, przy której kompletnie już odleciałem. Późniejsze bardziej popowe płyty już mnie tak nie interesowały. Miałem węc przerwy w słuchaniu, bardzo podobały mi się „Head On The Door”, „Disintegration” i dwie ostatnie płyty. Na żywo widziałem ich tylko raz, w Łodzi kilka lat temu. Koncert był dość skromny technicznie, dlatego liczę na ten warszawski, że będzie miał np. doskonałe oświetlenie. Idę nie tylko przez sentyment, zrobiłem sobie właśnie małe repetytorium z ostatnich płyt – czyli „Bloodflowers”, „The Cure” – i brzmią bardzo dobrze, współcześnie i niekomercyjnie. Na koncert zabieram swoją 14-letnią córkę, którą Robert Smith zaintrygował swoim wyglądem. To, że bilety rozeszły się co do ostatniego, pozytywnie mnie zaskoczyło. Jestem bardzo ciekawy, kto przyjdzie.
„Chłopaki nie płaczą” nie ma bezpośrednich muzycznych inspiracji z The Cure, poza tytułem. Ta piosenka to raczej powrót do czasów mojego dzieciństwa, do glam rocka. Tekstowo też przecież nie jest podobna. U mnie tonacja jest taka gitowska, u Smitha jest rozpaczliwa. Moi „Chłopaki nie płaczą” powstali więc bardziej pod wpływem książki Krzyśka Vargi niż piosenki Smitha.
Krzysztof Varga: Po raz pierwszy The Cure usłyszałem w liceum, w połowie lat 80. Wtedy muzyki słuchało się z kaset – albo nagrywanych z „Trójki”, albo przegrywanych od znajomych. Pamiętam, że na jednej stronie „dziewięćdziesiątki” miałem „Nocturne”, czyli koncertówkę Siouxie and The Banshees, na drugiej „Seventeen Seconds” The Cure. Natomiast oryginalną kasetę „Boys Don’t Cry” przywiozłem sobie dopiero z Francji, gdzie pojechałem na zbieranie winogron. Za zarobione franki kupiłem wtedy też The Smiths i Joy Division.
Pierwszy koncert The Cure widziałem na wideo, to było „The Cure In Orange”, koncert z Francji. Jadąc więc na mój pierwszy koncert Cure’ów do Katowic, wiedziałem, czego się mniej więcej po ich występie spodziewać. Potem widziałem ich jeszcze w Łodzi. Oba koncerty były bardzo epickie.
Co do mojej książki „Chłopaki nie płaczą”, to tytuł powstał właściwie przez przypadek. Miał ją wydać Paweł Dunin-Wąsowicz. Siedzieliśmy w swoich domach, przeglądając płyty The Smiths, Siouxie and The Banshees, The Cure, przerzucając się pomysłami na tytuł. Paweł w końcu zaproponował „Chłopaki nie płaczą” i tak zostało. I to jest cała historia. Kilka lat później zadzwonił do mnie Muniek, powiedział, że nagrywa płytę, i zapytał, czy mógłby ją nazwać „Chłopaki nie płaczą”. Powiedziałem, że oczywiście. Jeszcze później Olaf Lubaszenko zrobił film pod tym tytułem, ale już nie pytał o zgodę. Bo gdyby spytał, odmówiłbym.