Zwierzęce kostiumy

Teledyski towarzyszyły The Cure od samego początku. Trudno jednak te najwcześniejsze odbierać inaczej niż jako świadectwo czasu, w którym powstały. Nakręcony przez Davida Hilliera klip do A Forest przedstawiał na przykład krótkowłosego Smitha, wykonującego utwór wraz z kolegami w zaciszu studia telewizyjnego, a całość wzbogacały jedynie przebitki w postaci ujęć lasu. Jeszcze mniej wyszukany był zrealizowany przez tego samego twórcę teledysk do Play For Today, który po prostu przedstawiał muzyków na sterylnie białym tle. W podobnym duchu utrzymany był obrazek Boba Rickerda do Primary. Toteż gdy ten sam reżyser zastosował efekt szerokokątnego obiektywu i prostą scenografię w Other Voices, wydawało się to wręcz ekstrawagancją. Dopiero w klipie Charlotte Sometimes, wyreżyserowanym przez Micka Mansfielda, dostrzec można było szczątkową fabułę (bohaterka przechadzała się pomiędzy muzykami w zamkowych wnętrzach).

Przejęcie obowiązków reżysera teledysków The Cure przez Tima Pope’a zdecydowanie wpłynęło na ich jakość. Już w pierwszym klipie, jaki stworzył on dla zespołu, Let’s Go To Bed, pokazał, że ma zupełnie inną wizję prezentacji Smitha i jego kolegów na małym ekranie. Podrygujący w rytm muzyki, malujący scenografię i odgrywający niemal aktorskie role Smith to była nowa jakość. A niemal każdy kolejny teledysk realizowany przez Pope’a zwracał uwagę. Wariacki The Lovecats, w którym muzycy szaleli w trochę nawiedzonym pokoju ze sporą ilością kotów, In Between Days oparty na zderzeniu ujęć monochromatycznych z przesadnie barwnymi, uzyskanymi przy użyciu fluorescencyjnych makijaży, czy Close To Me, w którym cały zespół został upchnięty w szafie (efektownie spadającej w finale z urwiska, by razem z muzykami zatopić się w morskiej otchłani)…

Teledyski Pope’a, jakże pożądane w dobie rozkwitu MTV, wyznaczały nowe trendy i stawały się inspiracją dla innych. Dość wspomnieć ten do Boys Don’t Cry z dziećmi udającymi muzyków, kilka lat później powtórzony przez Queen w The Miracle. Pope potrafił z prostego pomysłu stworzyć wręcz wizualne arcydzieło. Jak w przypadku Just Like Heaven, gdzie pokazano zespół wykonujący utwór na skraju urwiska. Albo Lullaby, w którym udało się przywołać atmosferę koszmaru sennego rodem z filmowego horroru. Albo w Friday I’m In Love czy Never Enough, które nasycono nastrojem szalonego wodewilu (a zespół znowu upchnięto na mikroskopijnej scenie).

Niestety, po zakończeniu współpracy z Pope’em (nastąpiło to w 1992 roku, ale pięć lat później powstał jeszcze jeden wspólny teledysk Wrong Number) klipy The Cure nie urzekały już aurą wyjątkowości, chociaż grupa powierzała ich realizację tak cenionym reżyserom jak Aubrey Powell (odpowiedzialny za A Letter To Elise). Tylko sporadycznie udawało odtworzyć szalony, dekadencki klimat wcześniejszych teledysków, np. w Mint Car Richarda Heslopa czy Just Say Yes Richarda Anthony’ego. Na uwagę zasługuje też niezwykle mroczny Alt. End.

Fabuły teledysków The Cure zazwyczaj nie miały nic wspólnego z treścią piosenek grupy. Wydaje się jednak, że Smith dawno się z tym pogodził. Zawsze miałem poczucie, że jestem przeznaczony do wielkich rzeczy, ale spójrzcie na mnie! Jestem w najbardziej niechlujnej grupie świata, ubranej w jakieś pieprzone zwierzęce kostiumy – tak komentował obraz The Cure zaprezentowany w klipie In Between Days. Nie ulega jednak wątpliwości, że w dużej mierze to te zwariowane obrazki zjednały zespołowi rzesze fanów na całym świecie.

MICHAŁ KIRMU
Tekst ukazał się w miesięczniku Teraz Rock.