Dziwna, właściwie upiorna to płyta. Po mrocznym okresie (Seventeen Seconds, Faith, Pornography) padł pomysł na album z bardziej konwencjonalnymi piosenkami. I mogłoby się to nawet udać, gdyby na The Top znalazły się faktycznie miłe, wpadające w ucho kawałki. Taki bez wątpienia jest The Caterpillar z kakofonicznym wstępem fortepianu i skrzypiec, i przede wszystkim z uroczą melodią, zaśpiewaną w cudny sposób przez Smitha. Ale większość piosenek (z małym wyjątkiem, o którym będzie na końcu) jest albo przekombinowana, albo co gorsza niedorobiona.
Natłok brzmieniowych smaczków przygniata Wailing Wall. Przesycony jakby hiszpańskim duchem, wyluzowany Birdmad Girl wydaje się zbędną — jeśli myślimy o The Cure — muzyczną błahostką. Hałaśliwy, niemal hardrockowy Shake Dog Shake brzmi jak na zespół Roberta Smitha stanowczo przyciężko. Z kolei Bananafishbones jest jakimś zlepkiem rhythm’n’bluesowych zagrywek z modnym w tym czasie noworornantycznym uniesieniem. Z kolei w punkowym w sumie Give Me It za dużo tych wszystkich dysonansów i udziwnień, a za mało melodii i muzyki.
Wreszcie utwór tytułowy, najdłuższy (prawie 7 minut), ciągnie się niemiłosiernie, nie dając w zasadzie nic w zamian: to wręcz obraz twórczej niemocy świetnego do niedawna zespołu. Warto dla poprawy nastroju wspomnieć więc jeszcze o Dressing Up. Najmilszym —obok The Caterpillar —wspomnieniu z The Top. Choć zdaję sobie sprawę, że bliski niemal płaczu śpiew Roberta nie każdemu, nawet najbardziej zagorzałemu miłośnikowi jego talentu, może w stu procentach przypaść do gustu.