Tomasz Beksiński: Dyskretny urok pająków

Wielokrotnie zarzucono mi, że zbyt wielką wagę przykładam do tekstów piosenek. Próbowano mnie przekonać, że nie są one najważniejsze, że są z premedytacją preparowane przez wykonawców dla osiągnięcia określonego efektu. Możliwe. Na pewno jest tak w przypadku piosenek, pisanych wyłącznie w celach komercyjnych. Jednakże wielu prawdziwych artystów, serio traktujących swoje powołanie, pragnie nam coś przekazać nie tylko za pomocą muzyki. Dlatego np. Eldritch powiedział: „Jeśli nagram płytę dla Ameryki, będzie na niej wyłącznie muzyka instrumentalna. Amerykanie są tacy głupi, że nie mam im nic do powiedzenia”. Tekst jest więc czasem równie ważny jak melodia, może nawet ważniejszy, o czym wiedzą stali bywalcy opery – ludzie o mocnych nerwach, zdolni wytrzymać to wszystko, co ciągnie się godzinami po zazwyczaj wspaniałych uwerturach… Ale ja nie o tym.

Robert Smith należy bez wątpienia do tych artystów, którzy „literaturę” traktują równie serio jak muzykę. Już w najwcześniejszych tekstach dzielił się z nami wrażeniami z przeczytanych lektur (Killing An Arab – oparty na powieści Alberta Camusa „Obcy”, At Night – zainspirowany opowiadaniem Kafki). Analizował wówczas grę pozorów w stosunkach międzyludzkich (Object, Plastic Passion, I’m Cold). Szczególne miejsce mają w jego karierze albumy „Faith” i „Pornography”, zrealizowane w dość trudnym okresie życia. „Faith”, jak sam tytuł wskazuje, poświęcony jest zagadnieniom wiary, jej poszukiwaniu i ponuremu stwierdzeniu, że ona jedynie pozostała… choć tak naprawdę nie ma jej wcale. Nastrój smutku emanujący z tekstu i muzyki najbardziej przejmującego utworu z tamtych lat, The Funeral Party, niejednego może zahipnotyzować. W tym miejscu muszę powiedzieć, że była to pierwsza kompozycja The Cure, jaką usłyszałem w życiu – i dlatego kibicuję tej grupie do dziś. W jej muzyce odnalazłem wtedy wyraźne echo nieodżałowanego Joy Division i „Closer”, a w tekstach Roberta Smitha bogaty świat dręczonej wyobraźni – piękno desperacji i beznadziejnych wysiłków określenia własnego miejsca w świecie pozorów.

Rok później album „Pornography” był postawieniem kropki nad „i”. Artysta czytał wówczas podręczniki psychiatrii, a także odwiedził były zakład dla umysłowo chorych, w którym nakręcono niesamowity i jedyny w swoim rodzaju teledysk do singlowego przeboju Charlotte Sometimes. Wypełniające „Pornografię” utwory zniewalały i szokowały drastycznymi wizjami oraz aurą beznadziejności. Pojawia się tu wszystko, czego lęka się Smith – pająki (The Figurehead), upiorne wodne głębiny (Strange Day), groźny seks (Siamese Twins), a nad całością ciąży nastrój apatii i zniechęcenia do życia, najlepiej wyrażony słowami: To bez znaczenia, jeśli wszyscy umrzemy (100 Years). Trudno o longplay bardziej przytłaczający, to rzeczywiście „pornografia”, wręcz nieprzyzwoite obnażenie ludzkiej duszy. Mój ulubiony tekst: Twoje imię niczym lód w mym sercu (Cold).

Po chwilowym (koniecznym wówczas) zawieszeniu działalności The Cure, Smith powrócił jako człowiek trochę wyleczony ze swych obsesji. Dlatego nie kocham płyt „Japanese Whispers” i „The Top”, wypełnionych muzyką miejscami irytująco hałaśliwą lub niby żartobliwą. życząc wszystkiego najlepszego liderowi The Cure, zdecydowanie wolę go tańczącego na pogrzebowym przyjęciu niż podrygującego niczym marionetka z umalowanymi ustami w teledysku The Caterpillar (skądinąd zabawnym, ale…).

Z czasem okazało się jednak, że minorowe klimaty niekoniecznie muszą być wyrazem dezintegracji psychicznej. Udowodnił to genialny album „Disintegration”, wbrew tytułowi przynoszący obraz człowieka szczęśliwego. Najpiękniejszym przykładem może być utwór The Same Deep Water As You; tym razem głębiny nie symbolizują mroku samotności. Wszystko to tylko sen, a zapadając weń niczym w morską toń bohater wie, że obok jest ukochana. Toną oboje…

Ktoś niedawno zarzucił Smithowi, że mimo swojego wieku nadal pisze piosenki o pająkach. Wyrazem tej szczególnej fobii lidera The Cure jest bez wątpienia klaustrofobiczna Kołysanka (Lullaby), osobliwa bajeczka na dobranoc opowiadająca o zgłodniałym człowieku-pająku, czyhającym na zasypiającą ofiarę… Teledysk do tego utworu jest najlepszym w historii The Cure, doskonale oddaje bowiem klimat muzyki i większości tekstów Smitha. Pająki mogą wywoływać lęk, ale są zarazem fascynujące. Sam zaś strach to najbardziej fascynująca rzecz na świecie. Ktoś może się dziwić, że Smith śpiewa o pająkach – sam jednak widziałem dorosłego mężczyznę wskakującego z wrzaskiem na stół na widok… myszy. Dlatego nie dziwmy się Robertowi, że nadal śpiewa o swoich małych i większych koszmarkach. Ja go za to lubię.

Tomasz Beksiński
Tekst pochodzi z miesięcznika Tylko Rock, 1991