Festyn w Crawley. CureFest, Crawley 8.09.2013

Crawley, sredniej wielkosci miasto we wschodnim hrabstwie Sussex oddalone okolo pól godziny drogi od Londynu. Jest jednym z setek podobnych w Wielkiej Brytanii miejsc na mapie, które zamiera po godz. 19 wraz z zamknieciem pasażów handlowych.

Tym razem mialo dla nas zabic mocniej az do póznych godzin wieczornych. Malo znane, ale nie fanom The Cure. Tu wszystko sie zaczelo. Dlatego tez chyba nie ma lepszego miejsca na Cure’owa impreze niz lokalny pub The Railway (kiedys „The Rocket” – swoista odskocznia do kariery chlopaków z okolicy). Zreszta same koncerty Easy Cure, te juz prawie 40 lat temu, mialy chyba podobna oprawe do tych wczorajszych. Znikoma frekwencja, kilkoro przyjezdnych, koledzy Roberta Smitha ze szkoly (byly wczoraj takie osoby), kilku lokalnych punków w starannie przystrojonych koszulach, znajomi, przyjaciele i pozostale zespoly. Lacznie kilkadziesiat osób.

„The Rocket Reunion” w odslonie piatej, polaczone z „Curefest” dzien wczesniej w jednym z londynskich klubów. Cala niedzielna impreza ograniczala sie jedynie do koncertów, poza tym zwykla barowa posiadówka. W Crawley od godzin popoludniowych wystapily grupy: Henry’s Head; Lotus Feed; Luxury Stranger; Halocline; The Last Cry i The Cureheads. O dziwo ten przedostatni zespól zebral najwieksza widownie i zostal najcieplej przyjety przez zgromadzonych w The Railway. Wejscie na scene, z pól godzinnym opóznieniem przy luzniej juz zapelnionym parkiecie, glównej gwiazdy wieczoru The Cureheads wydawalo sie wiec tylko zwyklym zakonczeniem tej muzycznej imprezy. Co gorsza od odegranych na poczatku kilku dezintegracyjnych utworów mogla rozbolec glowa, gdyz poziom falszu u wokalisty wykluczal przyswajanie tych dzwieków bez szybkiej wizyty przy barze i dorównania liderowi w zawartosci wysokich procentów w wydychanym powietrzu. Potem w miare uplywu czasu bylo jednak coraz lepiej. A te utwory, które nie wymagaly podzielnosci uwagi na spiew i gitare wypadaly najlepiej. Po zmiazdzeniu prawie polowy zawartosci Disintegration, te lepsze momenty pózniej obejmowaly m.in. „fantasy singles” czy Close To Me. Zespól The Cureheads wystapil w okrojonym skladzie, z jednym gitarzysta (to wokalista Gary Clarke), przez co niektóre z utworów byly ubozsze w aranzacje. Za to przesyt budzila usilnie przedstawiana na scenie maniera bycia „bardziej Robertem Smithem niz on sam jest”, przerysowane grymasy twarzy i ruchy sceniczne. Zbedny dodatek. Taki podatek VAT w cenie koncertu tribute bandu, którego najlepiej nie chcielibysmy placic, a jego suma irytuje nas za kazdym razem, kiedy go widzimy. W pamieci przewija sie niezapomniany koncert Curiosity w Sopocie. Mozna? Mozna!

Kazda impreza powinna na swój sposób zaskakiwac. I tu trzeba przyznac organizatorom, ze udalo im sie! To byly najlepsze momenty koncertu, móc zobaczyc i posluchac sympatycznego, siwego starszego Pana. To Ron Howe, saksofonista, którego wszyscy slyszeliscie juz na plycie The Head On The Door w utworze „A Night Like This”.
To byl genialny pomysl, który wykorzystany na koncercie The Cure, bylby równie przyjemnym punktem wieczoru (skad oni go wytrzasneli?). Ron juz w trakcie wystepu dolaczyl do The Cureheads by zagrac w „Close To Me” i „Why Can’t I Be You?” a cala impreza oczywiscie nie mogla zakonczyc sie inaczej niz  „A Night Like This”…

Marcin Marszałek