Kupa Śmiechu. Rozmowa z Anją Orthodox

(Rozmowa z Anją Orthodox z 2000 roku.)
Adam Czerwiński: Jak zaczęła się Twoja przygoda z The Cure?
Anja Orthodox: Pewien dopiero poznany chłopak popatrzył na mnie i powiedział – „Wiem, jakiej ci potrzeba muzyki”. Spotkał się ze mną na drugi dzień i dał mi kilka kaset: Joy Division – „Closer”, The Cure – „Faith” i Visage „Visage”. Oszalałam kompletnie. „Faith” to była jedna z płyt, które odmieniły moje życie i spojrzenie na świat. Słuchanie The Cure było przeżyciem, nie tylko dla mnie. Pamiętam naszego basistę z początków Closterkellera – Wolfganga. To był Cure’owiec! Miał takiego fioła, że tonem autorytatywnym, jak to potrafią 19-letni smarkacze, mówił „The Cure to jest najlepsza muzyka, jaka istnieje na świecie. Po co mam słuchać jakiejkolwiek innej, czyli gorszej muzyki. Trzeba słuchać muzyki najlepszej i dlatego słucham wyłącznie The Cure!” Puentą tej historii jest fakt, że od wielu lat Wolfgang gra w zespole Elektryczne Gitary i z tego, co wiem, jest w to bardzo zaangażowany emocjonalnie. To przykład jak ludzie się zmieniają.

„Faith” to doskonała płyta. Czy pozostałe są dla Ciebie równie ważne?
– Ja jestem z tych starych Cure’owców, dla których zespół skończył się na płycie „Pornography”. To, co robili później, nie przemawiało do mnie. Nie chcę ich wyklinać ani osądzać od czci i wiary. Spokojnie. Momo, że pojawiały się pojedyńcze fajne rzeczy, to wszystko co nagrali od połowy lat 80. wyjąwszy częściowo płytę „Kiss Me Kiss Me Kiss Me”, było rozmydleniem i rozmiękczeniem tego, co ja w tym zespole kochałam.

Wiele osób mówi, że nowa płyta jest najlepsza od 10 lat. Jak ją oceniasz?
– „Bloodflowers” nie jest złą płytą. Mam zastrzeżenia do Smitha, jego wokale są wciąż te same, zbyt monotonne. Ta maniera jest fajna, gdy słyszy się ją po raz pierwszy, ale oni nagrali już kilkanaście albumów. Mnie rajcuje większa zmienność. M.in. dlatego zdecydowałam, że kończę robienie nowej muzyki z Closterkellerem. Nie chcę, żeby każda kolejna płyta była podobna do poprzedniej.

Czy The Cure cię ukształtował?
– Ta muzyka udrożniła jakieś kanały we mnie, wzmogła rezonans. Ubierałam się na czarno, to był wyraźnie określony styl, który najbardziej mi się podoba i jaki jest mi bliski do dzisiaj. Byłam fanką zimnej fali, oprócz The Cure bardzo liczyło się dla mnie Siouxie And The Banshees.

Czy The Cure zainpirowało Cię muzycznie?
– Ponieważ jestem wokalistką, to generalnie nie. W swoich patentach Smith nie był żadnym wzorcem. Siouxie owszem. Muzycznie – zdecydowanie klimat i brzmienie gitar oraz basu. Bardzo to lubiłam. Dodam, że podświadomie wystylizowałam nasz teledysk „Agnieszka”, jest trochę w nastroju „Charlotte Sometimes”, bardzo mi się ten klip podobał. Do tej pory mam taką relikwię – kasetę wideo z zespołem pokazanym od kulis. Bardzo się tym wzruszałam, bo są podobni do Closterkellera. Na zewnątrz grają trudną muzykę, a w środku jest kupa śmiechu.

Co byś najbardziej chciała usłyszeć na koncercie w Łodzi?
– Płyty „Faith” i „Pornography” w całości, coś z „Kiss Me Kiss Me Kiss Me” i koniecznie utwór „A Forest”. Na pewno nie chciałabym usłyszeć różnych miękkich, wesolutkich piosenek w stylu „Friday I’m In Love”. To budzi we mnie zażenowanie. Niestety na pewno będą to grali, dlatego nie idę. Nie chcę sobie niszczyć mitu.

Adam Czerwiński, Gazeta Wyborcza 2000 r.