Ostatnia relacja była z gatunku „Jest super, więc o co Ci chodzi?”. Dzisiaj wracamy do tradycyjnego marudzenia. Nie, to że Polska przegrała z Francją (w koncertach też przegrywamy i to sromotnie), ani to, że Anglia ograła Senegal – nie ma żadnego znaczenia.
Poprzednie trasy koncertowe były wyraźnie dużo bardziej zróżnicowane jeżeli chodzi o repertuar. Na tej trasie, ze Smitha wychodzi Szkot, który bardzo oszczędnie wydaje to, co ma najlepsze. Na przykład w Glasgow The Cure zagrało w podstawowym zestawie dokładnie to samo, co w Dublinie. No dobrze. Była jedna zmiana. Zamiast The hanging garden, zagrali Cold. Tak więc jedyna szansa na niespodzianki była w pierwszym bisie.
Ale czy to interesowało np. Redaktora Marcina? Który właśnie na tym koncercie pewnie się dobrze bawił…
I który w pierwszym bisie dostał dawkę klasyków – czyli Faith, One hundred years i A forest.
A w drugim popowym bisie pewnie dobrze sie bawił zarówno przy The walk, Close to me i Boys don’t cry.
Oto pełen zestaw zagrany w Glasgow:
- Alone
- Pictures of you
- A night like this
- Lovesong
- And nothing is forever
- The last day of summer
- Want
- A fragile thing
- Cold
- Burn
- At night
- A strange day
- Push
- Play for today
- Shake dog shake
- From the edge of the deep green sea
- Endsong
Bis 1:
- I can never say goodbye
- Faith
- One hundred years
- A forest
Bis 2:
- Lullaby
- The walk
- Friday I’m in love
- Close to me
- Inbetween days
- Just like heaven
- Boys don’t cry
Przy czym pamiętajcie, to jest opinia kogoś, kto widzi suchą setlistę. Tak jak w poprzednim wpisie – Ci, którzy byli na tym koncercie, na pewno byli nim zachwyceni.
Nawet jeżeli nadal nie zagrano Like cockatoos, ani In your house.
W Mikołajki zapraszamy do Leeds.