Bloodflowers – jedenasty studyjny album The Cure, wydany 14 lutego 2000 roku.
Przez wielu fanów The Cure „Bloodflowers” jest postrzegane jako powrót do korzeni zespołu po wydaniu płyty „Wild Mood Swings”. Album jest trzecią i ostatnią częścią „trylogii” Roberta Smitha, składającej się ponadto z „Pornography” oraz „Disintegration”. W 2002 r. The Cure zagrali wszystkie trzy albumy w całości dla publiczności w Berlinie. Koncert ten został wydany na DVD jako „Trilogy” w 2003 r. Nie wydano żadnych komercyjnych singli z płyty „Bloodflowers”, ale do DJ-ów i stacji radiowych wysłano trzy single promocyjne: „Out Of This World”, „Maybe Someday” i wydany tylko w Polsce „The Last Day Of Summer”.
Robert Smith: Kiedy tworzysz taki album jak „Bloodflowers” musisz całkowicie pozbyć się takich myśli. Nie sądzę by na tym etapie kariery The Cure było dobre dla mnie iść na muzyczne kompromisy, po to by mieć większy sukces komercyjny. Myślę, że swój sukces komercyjny już odnieśliśmy i byłoby to bardzo chciwe gdybyśmy myśleli o tym teraz.
Ta płyta okazała się tak dobra, ponieważ powiedziałem chłopakom, że to będzie ostatnia płyta The Cure. Oni zdali sobie sprawę, że mówię poważnie. Dlatego wyszła nam płyta w „klasycznym” dla The Cure stylu. Na początku obawiałem się, że w tym składzie nie jesteśmy w stanie tego osiągnąć. Ostatnie kilka lat istnienia grupy to okres bezpodstawnego samozadowolenia, które czerpaliśmy z faktu, że jesteśmy The Cure. Na koncertach nawet nie próbowaliśmy dać z siebie wszystkiego. Pomyślałem, że warto byłoby jeszcze raz, ostatni raz, nagrać naprawdę dobrą płytę. I udało się, jestem nią zachwycony. Dlatego też, tak bardzo cieszy mnie, że robimy tę trasę. To jest pierwsza trasa koncertowa od dziesięciu lat, której każdy szczegół został przygotowany z zaangażowaniem całego zespołu.
Ludzie w wytwórni płytowej byli trochę przestraszeni kiedy posłuchali „Bloodflowers” – zrozumieli, że nie będą mieli kolejnego singla radiowego. A ja tym razem po prostu nie miałem ochoty na pisanie i granie popowych piosenek. Chciałem aby ten album był bardziej spójny i głębszy emocjonalnie… i nie był poprzerywany radiowo-przyjaznymi singlami. Pamiętam czasy „Disintegration”, gdy wcale mnie nie obchodziło czy cokolwiek będzie komercyjne czy nie, cały czas chciałem mieć określony stan umysłu. Chciałem czegoś takiego, że będę mógł sobie usiąść, słuchać przez godzinę a nastrój nie byłby niczym zmącony, tak jak „Disintegration” i „Pornography”. Zanim nawet zaczęliśmy nagrywać, już wtedy znałem kolejność utworów na płycie, ich tempo i tonacje. Stworzyłem w sobie obsesję, która pokazała mi końcowy kształt płyty zanim jeszcze zaczęliśmy ją robić.
Simon i Roger, którzy byli w zespole podczas nagrywania „Disintegration” nienawidzili nagrywać tamten album. I po dwóch tygodniach nagrywania „Bloodflowers” powiedzieli, że ten już też znienawidzili. Prawda jest taka, że pozostałych czterech członków zespołu odeszło ode mnie przed miksowaniem, ponieważ nie odpowiadała im atmosfera panująca w studio. Każdy skład The Cure zawsze twierdził, że jest najlepszym składem. Dzień przed wejściem do studia aby zacząć nagrywanie „Bloodflowers” puściłem innym „Pornography” i „Disintegration” i powiedziałem: „To są dwa fantastyczne składy The Cure. Żeby mieć jakiekolwiek szanse aby stać się najlepszym składem The Cure musicie stworzyć album, który będzie miał w sobie właśnie taką dawkę emocji. To nie ma znaczenia, że na „Wild Mood Swings” było kilka świetnych utworów. Tym, za co pamięta się The Cure są właśnie takie albumy.
Kiedy nagrywaliśmy „Wild Mood Swings” w domu było pełno przyjaciół, rodzin, śmiejących się ludzi, 26 osób na obiedzie… i tego typu klimaty. W czasie „Bloodflowers” absolutnie nikt kto nie brał udziału w nagraniu nie mógł wejść do studia. Łatwiej mi było pracować gdy nikt nie rozmawiał i nikt się nie śmiał. Każdy myślał, że jestem okropny i pewnie tak było. Tyle, że ja chciałem aby każdy maksymalnie skupił się na płycie.
Przez trzy miesiące reszta świata przestała istnieć a ja nie martwiłem się niczym z wyjątkiem nagrywania albumu. Ostatni raz pracowałem tak 10 lat temu. Osobiście dało mi to dużo radości, ponieważ kiedy zaczynaliśmy robić tę płytę, byłem bardzo niepewny co do zespołu. Zastanawiałem się, że być może osiagnęliśmy naturalny koniec i trochę zaczynałem być rozczarowany tym co robię w The Cure. Ale cały ten proces tworzenia albumu i jego końcowy wynik dał mi ponowny entuzjazm co do zespołu, ponieważ myślę, że ta płyta jest bardzo dobra. Ludzie zawsze mówią o terapeutycznym wpływie tworzenia muzyki i w większości przypadków są to bzdury, ale ja, po raz pierwszy od 10 lat właśnie tak się poczułem i czuję się z tym naprawdę świetnie. Kiedy poprosiłem resztę zespołu o posłuchanie płyty po ostatecznym zmiksowaniu byli zdumieni jak była ona dobra. Nie sądzę, żeby zdawali sobie sprawę co robią w czasie kiedy to robili. Także mimo, że nie podobał im się sam proces tworzenia albumu, sądzę, że doceniają sposób w jaki to robiłem. I jesteśmy dobrymi przyjaciółmi ponownie. Mają tylko nadzieję, że w ten sam sposób nie będziemy nagrywać następnej płyty.
„Bloodflowers” odniosło umiarkowany sukces, dotarło na 16. miejsce listy magazynu Billboard. Na początku 2001 roku płyta została nominowana do nagrody Grammy w kategorii „Najlepszy Album Alternatywny”.