Wish – dziewiąty studyjny album The Cure ukazał się 21 kwietnia 1992 roku, dokładnie w 33 urodziny Roberta Smitha i od razu zadebiutował na 1 miejscu w Wielkiej Brytanii.
Jest to ostatni album, na którym grają perkusista Boris Williams i Porl Thompson (przed jego powrotem w 2005 r.) oraz pierwszy, gdzie w składzie zespołu widnieje nazwisko Perry Bamonte. Specjalny gość, Kate Wilkinson, gra na altówce w utworze „To Wish Impossible Things”.
Czas nagrywania płyty Robert Smith wspomina tak: To wyglądało, jakbym robił ten album sam, a inni się po prostu bawili. W niektóre dni było naprawdę świetnie, w inne, naprawdę okropnie. Czułem, że nie robimy niczego szczególnego, wiedziałem tylko, że robimy album. Przypuszczam, że właśnie to było nienormalne. Zamierzaliśmy wrócić i zdobyć więcej fanów. Zamierzaliśmy grać większe koncerty i jakoś straciłem entuzjazm. W pisaniu tekstów i śpiewaniu były takie chwile, kiedy pracowałem jak automat – bez żadnych emocji.
Jestem całkowicie przekonany, że byłaby to zupełnie inna płyta, gdybyśmy te same utwory nagrali w czasach „Disintegration”. To dopiero praca nad Never Enough na „Mixed Up” wzbudziła w nas pragnienie, by na powrót stać się zespołem gitarowym. Porl Thompson zawsze był zorientowany na gitarowe brzmienie, posiada mnóstwo starych gitar i wzmacniaczy i w przeszłości musiał czuć się ograniczony moim dążeniem do minimalizmu. Ale na „Wish” każdy mógł dać z siebie więcej niż dotąd. Braliśmy pod uwagę przyjemność, jaką daje granie na żywo jako zespół gitarowy. To jest dużo bardziej podniecające uczucie. W pewnym sensie ten album brzmi bardzo nowocześnie, pod innym jednak względem – jest ponadczasowy, ponieważ znajduje się tu mnóstwo odniesień do wcześniejszych wcieleń The Cure. „Friday I’m In Love” przypomina mi „Boys Don’t Cry”. To ta sama staroświecka beatlesowska szkoła pisania doskonałych piosenek pop.
Drugi singel z tego albumu, „Friday I’m in Love”, szybko stał się jedną z najpopularniejszych piosenek zespołu (6. miejsce w Wielkiej Brytanii, 18. miejsce w Stanach Zjednoczonych). Była nominowana do nagrody Grammy i wygrała MTV Best Music Video.
Robert Smith: Gdy pracowaliśmy nad „Disintegration” panowała zupełnie inna atmosfera od tej, w jakiej powstawał ten nowy materiał. Była ona mniej cywilizowana niż teraz. Już sam proces nakładania przeze mnie warstwy wokalnej jest symptomatyczny dla całego przebiegu pracy zespołu. Na „Disintegration” czułem się bardziej osamotniony. Wchodziłem, robiłem swoje i znikałem. Tym razem zostawałem jeszcze na chwilę w studiu z kolegami.
Simon Gallup: Wierzę, że Robert zdawał sobie sprawę, że jeśli nawet sami nie śpiewalismy, czuliśmy dokładnie to samo co on. Myślę, iż nastrój Roberta udzielał się i nam. Z kolei nasze milczenie jeszcze bardziej ten nastrój potęgowało.
Robert Smith: Jeśli chodzi o teksty, na płycie są tylko dwa utwory, które można uznać za przygnębiające. Przypuszczam, iż w tym momencie nie wydaje się aż tak bardzo nieszczęśliwy jak zwykle. Ale jestem. Płyta wyrasta z rdzenia rozpaczy, który został nietknięty. Dzisiaj jednak mamy tyle dobrego do zrobienia i tyle jest możliwości, by przyjemnie spędzać czas, że nie podkreślam tego zbyt silnie. Pomaga mi to, że praca sprawia mi dzisiaj wiecęj przyjemności niż dawniej. Z tego co robimy, potrafimy czerpać więcej radości.
Gdy płyta „Wish” się ukazała, zupełnie nie została zrozumiana. Ludzie nie wiedzieli, co z nia począć. Oczekiwali bowiem, że nagramy coś, co będzie następstwem „Disintegration”. Tymczasem my nagraliśmy coś zupełnie innego. Moim zdaniem na „Wish” jest parę wspaniałych piosenek. Choćby „From The Edge Of TheDeep Green Sea”. To jedna z tych rzadkich piosenek, o których już od chwili nagrania wiesz, że należą do najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek uda ci się stworzyć. Myślę, że „Open”, „Deep Green Sea” i „End” to najlepsze piosenki w całym naszym dorobku. To bez wątpienia moje ulubione piosenki. A dobrych utworów jest na tej płycie więcej. Choćby „Trust”, choćby „To Wish Impossible Things”…
Jedną z ciekawostek dotyczących płyt The Cure z tego okresu („Wish” i koncertowe „Paris” i „Show”) jest fakt, że na ich okładkach byli wtedy nazywani po prostu „Cure”. Nie było to jednak spowodowane zmianą nazwy, lecz oprawa graficzna stworzona przez Porla Thopsona. „The” powróciło na kolejnej płycie.