Seventeen Seconds to już pełna emanacja stylu, któremu zespół pozostał wierny przez następnych trzydzieści lat. Właściwie tylko podparty chwytliwą melodią utwór Play For Today muzycznie siedzi jeszcze w niezwykłym debiucie The Cure z wcześniejszego roku. Reszta to już mglisto-zimne, senne, monotonne granie. Wciągające niebywałą silą, jak choćby w instrumentalnym A Reflection. Okraszonym melancholią Secrets (te delikatne fortepianowe dźwięki w tle). Sennym In Your House (z przeszywająco-monotonną gitarą). Przerażającym, diabolicznym Three (z ledwie słyszalnymi głosami w tle). Zwielokrotnione pogłosem dźwięki, jakby zbłąkany śpiew Roberta Smitha plus prosta, natrętnie powracająca figura basowa (kłania się Joy Division) wypełniają A Forest – oś płyty. Dalej mamy jeszcze zdecydowanie gitarowy (mniej posępny) M, kolażowy At Night i w końcu odpływający do krainy zimnych i smutnych dźwięków utwór tytułowy: Seventeen seconds a measure of life…
W porównaniu z Three Imaginery Boys to bardzo melancholijny i ponury album. Urzekająco malujący różne odcienie smutnych i przygnębiających klimatów. Nie mogło być inaczej. Robert Smith w tekstach nie porusza tu ciepłych i pogodnych spraw. Roztrząsa własne rozterki i słabości, dzieli się pesymistyczną wizja życia. Ale w tym wszystkim tkwi siła tej płyty. Pięknej. I porażające posępnej.
Grzesiek Kszczotek