Na dworcu kolejowym w Shrewsbury wisi plakat promujący nowy album The Cure, „Songs of a Lost World”. Pewna siebie, monochromatyczna prostota grafiki kontrastuje z rozległą wiktoriańską ceglaną architekturą stacji, ale równocześnie w jakiś sposób z nią współgra.
O dziesiątej rano w listopadowy dzień dworzec nie jest najweselszym miejscem, więc wydaje się odpowiednim tłem dla tego albumu, chwalonego za jego zimową melancholię. Plakat doskonale to podkreśla.
Okładka przedstawia rzeźbę „Bagatelle” z 1975 roku autorstwa słoweńskiego artysty Janeza Pirny. Projektant okładki wybrał ją, ponieważ wyobrażał sobie, że „unosi się w przestrzeni niczym odległy relikt zapomnianej epoki”. W projekcie wykorzystano również nowy niestandardową czcionkę, nazwaną Cureation, która jest surowa i celowo postarzała. Podobnie jak dworzec. Te wybory odwołują się do minionych czasów – utraconego świata.
„Songs of a Lost World” to pierwszy album The Cure od szesnastu lat. Osiągając pierwsze miejsce na listach w Wielkiej Brytanii i USA. Jedni mogą twierdzić, że rzuca on cień mroku na listy przebojów, inni zaś, że dodaje im nieco blasku w swoim odbiciu. Tak zawsze było z The Cure.
Dziedzictwo mroku i światła
Po jednej stronie ich twórczości znajduje się tzw. „nieświęta trójca” wczesnych albumów: „Seventeen Seconds”, „Faith” i „Pornography” – wyobcowane, surowe i tematycznie mroczne. Po drugiej stronie mamy przypadkową psychodelię albumów takich jak „The Top” czy „Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me”, z których ten ostatni zawiera również pogodny pop, który przyczynił się do sukcesu zespołu w Ameryce.
W swojej niedawnej książce „Goth: A History” były perkusista zespołu, Lol Tolhurst, opisuje ewolucję gatunku gotyckiego od jego literackich początków w XVIII wieku do współczesnych muzycznych wcieleń. Próbuje pokazać, jak brzmienie The Cure wpisuje się w tę historię dzięki nieoczekiwanym inspiracjom – od „ściany dźwięku” Phila Spectora, techniki produkcyjnej wykorzystywanej w hitach The Ronettes i The Supremes, po poezję T.S. Eliota.
Chociaż Tolhurst umieszcza brzmienie zespołu w ramach gotyku, frontman Robert Smith konsekwentnie odrzuca tę etykietę. Trudność w klasyfikowaniu zespołu i ich nowego albumu jako gotyckiego polega na tym, że – podobnie jak The Cure – gotyk zawsze był pełen sprzeczności.
Sprzeczności gotyku i nowy album
Gotyk, mimo nostalgii za średniowieczem, korzysta z obrazów przywoływanych przez Karola Marksa w dyskusji o alienacji nowoczesności – od „widma nawiedzającego Europę” w „Manifeście Komunistycznym” po „wampiryczne życie” kapitału w „Das Kapital”. Powstały częściowo jako reakcja na rewolucję francuską w 1789 roku, gotyk może być politycznie radykalny. Patriarchalny, a zarazem polimorficznie perwersyjny, surowy i barokowy, glamour i kicz – gotyk to estetyka przeciwieństw.
„Songs of a Lost World” można postrzegać jako powrót do mrocznego brzmienia wczesnego The Cure. Weźmy pierwszy singiel „Alone”. Tekst opiera się tematycznie na śmierci i izolacji. Muzyka ma intensywność i poczucie lodowcowego zagrożenia, które przypominają fatalizm i klaustrofobię znane z powieści takich jak „Frankenstein” czy „Wyznania usprawiedliwionego grzesznika”, a także klasyków „nieświętej trójcy” takich jak „One Hundred Years” czy „A Forest”.
Najbardziej przypominającym „Alone” utworem jest jednak „Sinking” z albumu „The Head on the Door” (1985). Oba utwory są długie i majestatyczne, pozwalają słuchaczowi czekać przez większość czasu trwania na krótki, rozpaczliwy wokal Smitha. Mimo ograniczonego instrumentarium obydwa utwory tworzą gęstą, „ścianę dźwięku”, która definiowała najbardziej psychodeliczne i radosne nagrania The Cure.
Ta gra między jasnością a mrokiem, „nieświętą trójcą” a popowym nadmiarem drugiej części katalogu, jest właśnie gotyckim sercem zespołu. To czyni „Songs of a Lost World” gotyckim albumem, a The Cure – zespołem gotyckim, niezależnie od tego, czy Smith się z tym zgadza, czy nie.