Prawie pełna hala, kobieta za konsoletą, niewielka scena. To wszystko można było zauważyć po wejściu do łódzkiej Hali Sportowej, wieczorem, w ostatni piątek przed wielkim piątkiem.
Miny wiernych i przypadkowych fanów The Cure mówiły wszystko: za chwilę wyjdą na scenę, Robert i jego muzycy.
Zapowiedzi organizatora o pełnej hali, były niestety mocno przesadzone, mam nadzieję, że dużo wolnego miejsca na płycie i widowni to wynik względów bezpieczeństwa.
Koncert zaczął się dwadzieścia pięć minut po dziewiętnastej, Out Of This World i Watching Me Fall to pierwsze utwory na koncercie, jak i na „Bloodflowers” , zabrzmiały tak dobrze jak na płycie. Tłum jeszcze nie oszalał ale poczuł, że temperatura na sali jest zdecydowanie wyższa, niż na zewnątrz.
From The Edge Of The Deep Green Sea, to utwór, który rozgrzał tłum do czerwoności. Najlepszy utwór koncertowy Cure po ośmiu latach brzmi świeżo i dojrzalej niż na „Wish”. Zespół zaczął „czuć” ten występ – Simon ruszył w swój szalony, nieporadny taniec.
Siamese Twins, 100 Years poczułem, że ludzie siedzący na trybunach znają starsze utwory zespołu, refren zaśpiewali wszyscy, jednak Pornography to legenda.
There Is No If, 1st bis, moim zdaniem to pomyłka, tzn. nie mam nic do tego utworu ale nie jest utwór na bis. Po zakończeniu zasadniczej części koncertu utworem Bloodflowers, wszyscy czekali na klimaty typowe dla zespołu, dało się to odczuć po reakcji tłumu.
M, Play For Today, A Forest, b. fajny zestaw bisowy, niestety rozdzielony hitem Just Like Heaven, zadowolił wszystkich fanów wczesnego Cure, z początków lat 80tych. Play For Today zabrzmiał jeszcze lepiej niż 4 lata temu w Katowicach. Bardzo podobała mi się wizualizacja na ekranie, z tyłu sceny, podczas A Forest, jedna z niewielu, która kojarzyła się z tekstem utworu.
Faith, jedyny utwór z mojej ulubionej płyty zespołu, ostatni numer występu. Wykonanie o niebo gorsze od wersji z Katowic ale nie mam pretensji do Roberta, mógł już nie mieć siły, koncert trwał przecież ponad 170 minut. Pot na twarzy Smitha jak łzy dzieciństwa.
Prayers For Rain, doskonały jak zwykle, wprawdzie „wyciągniecie” Roba w środku, już nie to, ale zawsze to najlepiej wychodzący utwór live z „Disintegration”, po Plain Song oczywiście.
Bloodflowers kończący zasadniczą część koncertu, wywołał stan euforii, przynajmniej u częsci publiki, wielka plastikowa róża w rękach Roberta, ten sen nigdy się nie skończy, to uczucie nigdy nie przeminie. Zdecydowanie najlepszy utwór z ostatniej płyty, na koncercie również. To marzenie ma swój kres, powiedziałeś.
The Kiss gitara prawie tak samo przeszywająca jak na płycie, utwór nie grany od końca lat 80tych, przetrwał piętno czasu, niewątpliwie jedna z lepszych częsci koncertu.
Shake Dog Shake, utwór z The Top zabrzmiał trochę dziwnie, przez pierwszą minutę prawie nikt nie wiedział co to jest. Chyba trochę nie potrzebny, najgorszy okres Cure powinien być pominięty.
Stateczność zespołu nie denerwowała prawdziwych fanów, Robert zapomniał już o swoim zakręconym tańcu, Simon nie gubił się w pozbawionym sensu przebieraniu nogami, reszta asystowała mistrzowi, to był koncert zespołu The Cure A.D 2000!
Prawie całkowity brak hiciorów zmartwił część słuchaczy, po koncercie usłyszałem, „Chociaż zagrali Just Like Heaven…”
Robert przytył trochę, reszta w normie, stroje w normalnej barwie, mistrz grał na 4 gitarach. O’Donnel czuł się zakłopotany w utworach, gdzie nie był potrzebny, coś tam przygrywał na tamburynie, Robert grał cały koncert na gitarze!
Głos Smitha w sumie bez zarzutów, biorąc pod uwagę wiek i liczbę koncertów przed nim, podobał mi się najmłodszy muzyk zespołu, może trochę czasami przeszkadzał dźwięk bardzo „wysuniętej” do przodu perkusji.
Scenografia uboga, tylko światła i czasami wieloznaczne zdjęcia ” na prześcieradełku” z tyłu. Piękna kobieta za konsolą, popijała Żywca i spisywała się dobrze. Techniczni mogli się wykazać na końcu występu, kiedy to przestał działać mikrofon i Robert wymownie spojrzał na jednego z nich.
Pomyłką były ceny gadżetów, koszulki po „bańce”, programy po „pół”, jednak niektórzy się skusili, ja nie.
Koniec narzekania, koncert był super, jestem nadal fanem Kjurów!
Wiru