Łódź, Hala Sportowa 14.04.2000

Koncert? No… ale może od początku:

Jadąc z Poznania, mniej więcej 20 km przed Uniejowem, pojawił się pierwszy znak, ze most jest zamknięty. Poza tym, żadnej informacji o objeździe, czy konieczności omijania tego miejsca. Kiedy dojeżdżam do mostu – mostu po prostu nie ma. To jest jak zły sen. STRANGE DAY Czy komuś zależy, żebym nie dotarł na koncert? Czekałem na ten dzień od lat, a teraz?

Pierwsza myśl – niedaleko musi być inny most. Skręcam w polną drogę, między drzewa i I’M LOST IN THE FOREST. Nie sam, bo za mną już jadą inni. Droga ma 2 metry szerokości i doły o 50 cm głębokości. Nie ma możliwości zawrócenia, więc muszę brnąć dalej. Dobrze, że za mną jechali, bo pomogli mi wypchnąć auto z kałuży pełnej błota. Po 30 minutach wyjeżdżam w punkcie wyjścia. Dokładnie przed miejscem gdzie miał być most.

Szukam tubylca. Mówi, że objazd to ze 30 km, ale wystarczy przejechać ok. 2 km
po wale przeciwpowodziowym (!) i będzie PROM! Zaryzykowałem i po 55 minutach
stania w kolejce i 4 minutach strachu na wodzie, przebrnąłem na drugi brzeg.
Zaczęło się nieźle, zobaczymy co będzie dalej.
Wszystkie obliczenia legły w gruzach i zamiast spokojnie dotrzeć na 17:00, zaparkować auto, kupić specjalne wydanie Gazety i zająć dobre miejsce, gnam ile mocy w silniku do Łodzi, ekspresem szukam Hali i ustawiam w kolejce przed halą dopiero o 18:35. Nie ma tragedii. Koncert przecież jeszcze się nie zaczął a bilet mam w kieszeni.

OK, i już jestem w środku! Nie jest jeszcze ciasno i zajmuję miejsce 7 metrów przed sceną. Do mementu rozpoczęcia koncertu jestem 1,5 metra od barierek i poza coraz większym ściskiem, reszta zapowiada się coraz lepiej.

SĄ!!! Widzę Roberta jak na dłoni. Pierwszy raz na żywo. Ale nie to jest najważniejsze.
Zaczyna się mistycznie, od razu wejście w cudowny, upajający, mroczny klimat i oderwanie się od rzeczywistości, promów, policji. Wcale nie ma znaczenia, że to nie Wembley, ale Hala Sportowa w Łodzi. Kiedy jesteś tak blisko, czujesz prawdziwą atmosferę, jesteś częścią która tworzy atmosferę – nie widzem.
Przede wszystkim jest muzyka.
I to jak mocno jest. Czuję ją wewnątrz, jakby właśnie tam rodziły się wszystkie dźwięki. Akustyka sali jest słaba, ale kiedy stoisz przed samą sceną, najmocniejszy dźwięk jaki dociera do uszu to ten z głośników, a odbicia są bardzo słabo słyszalne. Dla mnie brzmienie jest fantastyczne. Pierwsze dwie godziny, to po prostu ocean pięknych dźwięków wypełniających całą przestrzeń. Zachwycają, urzekają, tworzą tło dla prawdziwych emocji, które tak naprawdę dopiero mają się zacząć.

I oto nadchodzi ostatnia godzina – jest genialnie! JUST LIKE HEAVEN Przeżywam prawdziwy wstrząs emocjonalny. Przy każdym dźwięku, słowie umieram i rodzę się na nowo. DISINTEGRATION To prawie nierzeczywiste, nierealne, to tak jak malowanie obrazów w powietrzu. Dobór farb, kolorów to prawdziwe mistrzostwo świata. Ale jeżeli malarzem jest sam Robert… Odwracam głowę, patrzę na ludzi na trybunach i robi mi się trochę żal, że mogą tylko z zazdrością patrzeć jak tłum tańczy, pulsuje…
Cokolwiek bym napisał teraz więcej o HOLY HOUR byłoby bluźnierstwem. Jeżeli to przeżyłeś – wiesz, czujesz, jeżeli nie – trasa jeszcze trwa, pakuj plecak.

I zapalają się światła, powoli pustoszeje sala. Nie mogę wyjść. Coś mnie trzyma. Siadam, zamykam oczy i jeszcze raz wracam i przeżywam, jestem OUT OF THIS WORLD…

Otwieram oczy, już prawie nikogo nie ma w środku. Czas odejść.

Jestem na zewnątrz. Rozglądam się i aż trudno mi uwierzyć. Świat już nigdy nie będzie taki sam. 14 kwietnia 2000 roku nastąpiła olbrzymia zmiana. Do tej pory patrzyłem, ale nie widziałem. Oczy widziały tylko szarą codzienność, teraz widzą więcej. Wygląda przez nie uskrzydlona muzyką dusza.

Wsiadam do samochodu, włączam DISINTEGRATION. Przeszywają mnie dreszcze. Pulp Fiction, Vincent Vega po „strzale” prowadzi auto. Ta scena w pełni oddaje mój stan, chociaż nic nie brałem. Ulica się wygina, rozpływa w mroku. Nie wiem jak i którędy jechałem, ale odzyskuję poczucie rzeczywistości dopiero w Warszawie.

NOTHING LEFT BUT FAITH, że jeszcze kiedyś przyjdzie równie piękny dzień… STRANGE DAY

Marcus