The Twilight Sad: Film o wampirach

The Twilight Sad to jeden z najbardziej zapracowanych szkockich zespołów. Z dorobkiem czterech albumów, pięciu EP i koncertowaniem ponad dekadę nie brakuje im doświadczenia i historii z tym związanych.

Wszystko chyba idzie w dobrym kierunku, po dekadzie macie w swoim dorobku cztery płyty, gracie w Hydro (słynne miejsce koncertów w Glasgow – przyp. MM) i otrzymujecie zaproszenia od innych zespołów?
Myślę, że to wszystko łączy się w pozytywną całość, bo jeśli przerażają cię takie rzeczy, to zaczynasz się wtedy nimi przejmować. Jedyną rzeczą, która mnie lekko stresuje, to granie przed The Cure. Te tysiące ludzi, które przyjdą ich zobaczyć, i czy nas polubią, czy nie. W zasadzie to zrobimy to, co zwykle. Ale granie przed twoim idolem dzień w dzień… Tym się denerwuję, z drugiej strony jestem też tym podekscytowany.

To jest szansa, o której marzą nawet znane zespoły, podpisujące duże kontrakty. I jeszcze sposób w jaki to wszystko się stało. To, że zostaliśmy o to poproszeni przez Roberta Smitha. I to wszystko nie tylko dzięki kontaktom w wytwórni, tylko okazało się, że on od dawna lubi to, co robimy. To najlepszy sposób na nawiązanie współpracy. I dlatego chcemy mu udowodnić, że podjął właściwą decyzję zabierając nas ze sobą.

Oglądałem ostatnio jakieś zawody wrestlingu i w pewnym momencie pokazano ujęcie z góry na Madison Square Garden i wtedy od razu pomyślałem „Boże, my będziemy tam grać!” To było przerażające, mieszanina uczuć, ale jakże niesamowite. My, goście z Kilsyth, zagramy tam. Jeśli byś mi to powiedział, kiedy miałem 15 lat, mógłbyś za to oberwać, no prawie, bo nie potrafię się bić.

Powiedziałeś, że to Robert Smith zaproponował wam wspólne tournee, a jak doszło do tego, że nagrał wasz utwór „There’s a Girl in the Corner”?
Byliśmy w kontakcie, ale to Stuart z Mogwai wysłał mu maila, gdzie zachwalał nasz ostatni album („Forget the Night Ahead” z 2009 r. – przyp. MM). Robert odpisał wtedy, że jest naszym fanem. Kiedy Stuart przekazał mi tą informację biegałem po ogrodzie niczym bohater „Kevin sam w domu” krzycząc „Aaaaaa!”. To wystarczyło. „Robert Smith lubi nasz zespół, spoko!” Potem mieliśmy w planach nasz album z remiksami i zapytaliśmy go o to, bo wiedzieliśmy, że nagrał coś podobnego z Crystal Castles. Mimo, że przystał na ten pomysł, to jakoś wtedy to nie wypaliło.

Kiedy nagraliśmy album „It Never Was the Same” pomyśleliśmy, że fajnie by było, jakby ktoś nagrał cover jednego z naszych utworów. Pytaliśmy wśród znajomych, czy chcieliby, ale wtedy pomyśleliśmy „a pieprzyć, napiszmy do Roberta Smitha i zobaczymy co powie”. I oto nadeszła wiadomość, że bardzo chętnie to zrobi. Zaproponowaliśmy mu tytułowy „It Never Was the Same”, ale wybrał „There’s a Girl on the Corner”. „Możesz robić co sobie tylko chcesz” odpowiedziliśmy. I pewnego wieczoru po koncercie w San Francisco, Andy (gitarzysta) odebrał maila z załączonym nagraniem. Słuchaliśmy tego cztery, czy pięć razy w kompletnym milczeniu. Kiedy ktoś, kto jest ikoną w branży muzycznej śpiewa tekst, który napisałem w swojej sypialni. Jest to dosyć surrealistyczne. Ale to jest największy komplement, jaki możesz kiedykolwiek otrzymać.

Spotkaliście się już z The Cure?
Nie, jeszcze nie. Próbowaliśmy kilkukrotnie przy okazji naszych różnych koncertów, ale jakoś nie wyszło. Na jego miejscu chyba bym się nieco bał. Zaprosił nas na tournee do końca roku, a my damy takiego czadu, że po dwóch dniach powie „co ja do cholery zrobiłem?” Ale słyszałem, że to porządny gość. Razem ze Stuartem z Mogwai są bardzo dobrymi przyjaciółmi i stąd to wiem. I udowodnił to właśnie tym zaproszeniem. Wziął nas pod swoje skrzydła.

Informacja o wspólnej trasie spotkała się na Twitterze z bardzo dużym odzewem. Wiele osób pisało do was mówiąc, jak bardzo są tym podekscytowani. Jak to jest być coraz bardziej popularnym?
To będzie trzynasty, czy czternasty raz, kiedy wyjeżdzamy w trasę. A ci ludzie piszą, że nie znali nas wcześniej, poznali dopiero teraz i podoba im się to, co robimy. Już wcześniej odbieraliśmy takie sygnały. To przedziwne uczucie, kiedy teraz oglądamy reklamy telewizyjne, czy widzimy na ulicach billboardy z nazwą naszego zespołu. Niektórzy pewnie myślą, że przed The Cure wyświetlany będzie jakiś film o wampirach. Chcemy wykorzystać szansę i mam nadzieję, że to wszystko nas nie przerośnie. Nie ma sensu wyruszania na takie tournee, bez przeświadczenia, że musisz dać z siebie wszystko.

Ale zawsze macie grupę wiernych fanów podążających za wami, kiedy gracie w małych klubach. Czy Hydro to największe miejsce w Wielkiej Brytanii, w którym graliście?
Tak, choć zaraz… nie do końca. W 2007 roku, co może wydawać się dziwne i pewnie mało kto o tym wie, ale rozpoczynaliśmy koncert Snow Patrol w O2 Arenie. Gary – ich wokalista, jest wielkim fanem zespołu. Otwieraliśmy zatem wieczór, po nas zagrali Ash, a na końcu Snow Patrol. Wtedy chyba nie zagraliśmy jeszcze nawet dwudziestu koncertów. I to te największe sale koncertowe, w których byliśmy.

Zagracie niedługo na festiwalu Electric Fields, czy można się was spodziewać jeszcze na innych?
Tak, mamy przy okazji kilka w Ameryce. Mamy też jeden brytyjski, ale możemy nic mówić. Widzę, jak John-Paul (manager – przyp. MM) zaczyna się pocić, myśląc, że się wygadam. To angielski festiwal, tyle. Duży i dobry. Jeśli popatrzysz na daty koncertów, jestem pewien, że znajdziesz odpowiedź.

A jeśli to ty byś organizował festiwal, kogo byś na niego zaprosił?
Na pewno wszystkich moich przyjaciół. To zabrzmi dziwnie, ale jestem zaprzyjaźniony z Mogwai, którzy są jednym z najlepszych zespołów wszech czasów, przyjaciele z Frightened Rabbit, których muzykę uwielbiam, także CHVRCHES. Chciałbym zaprosić również Portishead i Radiohead, Sufjan Stevens, PJ Harvey, Bat For Lashes. Zanim odszedł od nas Davida Bowie i grających przed nim The Cure. Ale dopóki nie będzie hologramów, to się nie stanie.

Które płyty ostatnio kupiłeś?
Ostatnią, którą mam, to „Atomic” Mogwai, ale nie kupiłem jej ponieważ pracuję dla wytwórni. Potrącą mi pewnie z wypłaty. Ale kupiłem coś tego samego dnia. To Max Richter „Stop”, Bowie „Blackstar” i Savages „Adore Life”.

Jakieś plany odnośnie płyty nr 5?
Cholera, to już piąta płyta? Mamy już trochę utworów napisanych. Ale zaczniemy coś z tym robić dopiero, kiedy znajdziemy na to czas. Na tą chwilę nie ma powodu, żeby się śpieszyć. Skupiamy się przede wszystkim na tym, co nas niedługo czeka. Na płytę dajemy sobie czas. W tej chwili to dopiero jej wczesne stadium.

Z Jamesem Grahamem – wokalistą The Twilight Sad – rozmawiał Patrick Dalziel
Tłumaczenie wybranych fragmentów Marcin Marszałek
Zdjęcie Nic Shonfeld