Wreszcie… ponury, ale pełen energii.

Godność i rozpacz idą w parze na „Songs Of A Lost World”, gdy Robert Smith stoi na krawędzi życia i zastanawia się, co czeka po drugiej stronie. Wiedzieliśmy od dawna, że ten album będzie nasycony smutkiem po śmierci jego rodziców i brata zaledwie w ciągu kilku lat. Na tej płycie przekaz jest jasny. Smith dokonuje przeglądu swojego życia i kariery, pytając, jaki był w tym wszystkim sens. „Gdzie to się podziało?” – pyta w dostojnym otwierającym utworze „Alone”, rozważając swoje młodzieńcze nadzieje i marzenia. Siedem utworów później odpowiada sobie na to pytanie w zamykającym utworze „Endsong”. „To wszystko zniknęło”, śpiewa, „pozostawiony sam z niczym, koniec każdej piosenki”. Ostatnie słowo ostatniej piosenki? „Nic”.

„Alone” i „Endsong” są powiązane tematycznie i brzmieniowo – ogromne, ciemne chmury syntezatorów i pianina, ostra jak brzytwa gitara i grzmiące bębny, umieszczone wysoko w miksie, jak bicie serca przez stetoskop. Niewiele zespołów tworzy atmosferę równie dobrze jak The Cure. Choć „Songs Of A Lost World” nie jest tak gniewny jak „Pornography”, ani tak klaustrofobiczny jak „Disintegration”, to posiada immersyjne, pełne wdzięku piękno i więcej energii, niż można by się spodziewać. Pięć z tych utworów jest w setlistach The Cure od 2022 roku, a wersje studyjne są równie intensywne jak ich wykonania na żywo. Brzmią też nieco bardziej wyraźnie. Melodyczne i liryczne odniesienia do historii The Cure wyłaniają się w „And Nothing Is Forever”, podczas gdy „A Fragile Thing” ma iskrę, której brakowało w jego wersji koncertowej. Ponury, piękny utwór „I Can Never Say Goodbye”, z poruszającą linijką o „czymś złowrogim, co nadchodzi, by skraść życie mojego brata”, pozostaje jednym z najbardziej przygnębiających i osobistych utworów, jakie Smith kiedykolwiek napisał. I to takim, którego nieustanna melodia wciąga słuchacza.

Są tu ciche miłosne szepty i przebłyski nadziei, ale dominującym uczuciem jest rezygnacja. Szorstki rytm „Warsong” opowiada o przyjaźni, która staje się kwaśna, podczas gdy żywiołowy industrialny rock „Drone:Nodrone” ukazuje Smitha, który wzrusza ramionami i mówi: „w dół, w dół, już prawie skończyłem”. Przedostatni utwór „All I Ever Am” jest napędzany przez perkusję i gitarę, gdy Smith krytycznie przygląda się wszystkiemu, co osiągnął, zanim zagrozi, że zakończy „swój męczący taniec z przemijaniem” i skieruje się „w stronę ciemnej i pustej sceny”.

Oczywiście byliśmy już w tym miejscu – „Wyczerpały mi się myśli i wyczerpały mi się słowa”, śpiewał w „39” z albumu „Bloodflowers” z 2000 roku. Albumu pełnego aluzji do końca: „Jeszcze raz, zanim to się skończy…”, „kiedy wszystko się zatrzyma…”, „nic więcej do powiedzenia”. Ale wtedy Smith miał zaledwie czterdzieści lat; teraz, mając 65, jego ocena własnego miejsca jest na drugim końcu wieku średniego i wszystkiego, co to oznacza.

Koniec jest nieuchronny, ale miejmy nadzieję, że światła jeszcze nie gasną.

Recenzja ukazała się w Magazynie UNCUT 28 pażdziernika 2024.
Autorem jest Peter Watts.