Wyprawa do Londynu po nowy singiel The Cure w 2008

Z końcem kwietnia poinformowaliśmy o tym, że 13 maja 2008 swoją premierę będzie miał singiel The Cure. Dodatkowo elektryzującą wiadomością było to, że miała być to płyta z pudełkiem na pozostałe 3… Podaliśmy tę informację 1 maja (krążyła ona jednak trochę wcześniej).

Wiedziałem, że to prawie niemożliwe, żeby mieć to „cudeńko” od razu w Polsce, znając polski rynek i to, że The Cure nie jest tak popularne jak Feel. Mając do wykorzystania urlop, jak również 300 PLN na bilety lotnicze, wygrane w firmowym konkursie na hasło reklamowe, stwierdziłem, że polecę sobie do Londynu. Jeszcze tylko krótka negocjacja z szefem i 30 kwietnia kupowałem bilet.

Później było oczekiwanie, coraz więcej oczekiwań, w końcu 07 maja poinformowaliśmy, że HMV się pospieszyło i na prawie tydzień przed premierą mieszkańcy Wielkiej Brytanii mogli już kupić płytę. Pojawiły się w sieci teksty do „NY Trip”, lecz nigdzie nie było przecieków samej muzyki. 10 lub 11 maja pojawiły się 1-minutowe fragmenty na jednej ze stron…

A później już był 12 maja i lot do Londynu. Na który się prawie spóźniłem, bo nie przewidziałem korków około godziny 14… Tym razem jechałem tylko z bagażem podręcznym, więc odprawa przeszła gładko, potem już tylko czekanie na samolot… No i sam lot. W towarzystwie jak się okazało kibiców żużla – wracających z GP w Lesznie. W czasie lotu lektura Cortazara a w uszach „Join the dots”. No i oglądanie pól rzepaku w różnych państwach europejskich.

Po wylądowaniu na Stansted, przejechaniu na Victorię (sponsorem trasy była Terravision) i dalej do Horley (miejsca gdzie urodził się Lol Tolhurst). Moja siostrzyczka poinformowała mnie świerkając jak skowronek, że jutro ma dla mnie propozycję nie do odrzucenia – mianowicie Windsor o poranku. Pobudka o 05:00…. O 5:40 pociąg.

W Windsorze o 8… tylko my, ludzie z Eaton biegający w ramach w-fu i ludzie wyprowadzający psy. No i co 1,5 minuty samoloty lądujące na Heathrow, przelatujące nad naszymi głowami. Ok. 9:30 ewakuowaliśmy się stąd. O 10:30 byliśmy z powrotem w Londynie. Siostra pojechała do pracy, a ja na poszukiwanie singla… No i jakichkolwiek oznak tego historycznego dnia! Premiera nowego singla! THE CURE!

Niestety – zero plakatów, nic… Na Piccadilly wszedłem do Zavvi – kiedyś był tu Virgin – krótkie poszukiwanie działu singli i JEST, na półce cały rząd nowiutkich „The Only One”.

Biorę do ręki i tu pierwsze zdziwienie, pudełko jak na normalną płytę, a nie zwyczajowy „slim”. W dziale winylowym singiel też był. Na razie jednak nie kupiłem. Stwierdziłem, że chcę do HMV, może tam będzie coś więcej…. Ruszyłem na Oxford Street, gdzie wiedziałem że na pewno znajduje się sklep (a raczej 2 sklepy) tej sieci. Niestety, okazało się, że poszedłem w nieodpowiednią stronę. Oczywiście tłumy ludzi przewalały się. Pogoda zupełnie nie Kjurowa, gorąco…

W końcu dotarłem do HMV i znalazłem to, czego chciałem, w cenie jakiej chciałem. Winyle czekają… jakoś się nie sprzedają. Wziąłem 5 singli CD i dorzuciłem vinyl – poszedłem do kasy i chciałem ponegocjować, kupując 5 CD, mogliby mi dorzucić tego vinyla gratis. Nie poszli na to, więc podziękowałem za vinyla. I tak nie miałbym na czym posłuchać…

Wyszedłem ze sklepu. Zbliżała się pora posiłku, więc poszedłem do Hyde Parku i tam zrobiłem sobie jedzenie na trawce… Pięciopak. No i obejrzałem sobie w końcu tego singla… Troszkę zawiedziony jestem skromną wkładką, no ale cóż… Obejrzałem wszelkie napisy i nadal widocznie nie wiadomo jak się będzie nazywał album, bo na singlu nie było magicznej notki „Taken from upcoming album called „…””. No ale cóż.

Potem przeszedłem się jeszcze po Hyde Parku, gdzie trwały przygotowania do „Moon Walku”. Stwierdziłem, że fajnie byłoby zobaczyć dwa miejsca koncertowe – Nowe Wembley i Halę O2 (dawne Millennium Dome). Trochę mi zabrało przejechanie na Wembley. Stadion na pierwszy (i drugi) rzut oka nie robi wrażenia. Podobne (może mniejsze) są stadiony w Lizbonie, czy Porto… Obchodząc stadion oczywiście spotkałem Polaków. Nie było to dla mnie ŻADNE zaskoczenie… Zrobiłem parę zdjęć i ruszyłem dalej.

Aby dotrzeć spod Wembley do Hali O2, która jest w Greenwich, musiałem przejechać praktycznie cały Londyn w poprzek… Kolejna godzina w metrze londyńskim… Zatłoczonym, gorącym, dusznym…

Po dotarciu, parę zdjęć – od razu pojawił się gość z ochrony pytający czy to do celów komercyjnych. Chwila na posiłek i na popatrzenie jakie to gwiazdy będą niedługo gościły w hali i czas zwijać się, bo nawet słońce powoli już opuszczało nieboskłon. Powrót do domu był dłuuuugi…

A następnego dnia mieliśmy w planie znowu wstanie wczesnym rankiem, mieliśmy jechać do Richmond Park i do Kew Gardens, ale po zobaczeniu o 5 zachmurzonego nieba poszliśmy dalej spać… Potem było gorączkowe pakowanie, przejazd do Londynu, czekanie na spóźniony Terravision, co zaowocowało przyjechaniem prawie gdy się już kończyła odprawa, no i powrót do Polski…

A w czwartek rzeczywistość, praca… i wysyłanie singli znajomym.

NEVYN