Wokalista James Graham opowiada, jak zespół, który był już bliski rozwiązania się, wyruszy wkrótce na światowe tournee z The Cure.
W sumie to nie do końca było tak, że chcieli zakończyć działalność zaraz po trasie koncertowej promującej album No One Can Ever Know w 2012 roku. Czuli od jakiegoś czasu, ze stoją w miejscu i nie wiedzieli jak ruszyć. Płyta została dobrze przyjęta przez krytyków, ale sale w trakcie ich koncertów wypełniały się ledwie w połowie. Nic wokoło nie potwierdzało tego entuzjazmu, jaki oni wciąż mieli do własnej muzyki. Lepiej wiodło się innym rówieśnikom, czy nawet młodszym zespołom, które nie były nawet w połowie ich muzycznej drogi.
„Kiedy pierwszy raz graliśmy w Glasgow, w Barrowland, bilety sprzedały się słabo” – wspomina wokalista James Graham o obowiązkowym przystanku na trasie koncertowej każdej szkockiej grupy. ”Owszem, ludziom się podobało, my też byliśmy zadowoleni, ale jakoś czułem, że nie udało się jednak osiągnąć celu naszej kariery.”
I wtedy napotkali na swojej drodze The Cure. W zasadzie oni byli od zawsze. Robert Smith z zespołem był jednym z pierwszych, których Graham pamięta, słuchając ich jako dziecko wychowujące się w Kilsyth, w miarę upływu lat poznające także ich mroczny repertuar. „Potrafili zarówno pisać ponure rzeczy, jak i najlepsze utwory pop,” – dalej dodaje – ”nie jest łatwo napisać popowy kawałek i przekonać do niego ludzi. Kiedy byłem mały z wielkim namaszczeniem słuchałem takich płyt jak Disintegration i Faith, a na naszej ostatniej trasie (na jesieni otwierali koncerty Editors – przyp. aut.) wróciłem do tej pierwszej. Słuchałem jej non stop, rozmyślając że przecież osoba, która tam śpiewa, śpiewa także jeden z moich utworów. Wariactwo.”
W 2013 roku zespół na poważnie rozmyślał o zakończeniu działalności. W 2016 będą supportowac The Cure każdego dnia na ich niedawno ogłoszonych, amerykańskiej i europejskiej trasie koncertowej. Zagrają trzy razy w Hollywood Bowl w Los Angeles, trzy razy w Madison Square Garden w Nowym Jorku, trzy razy w londyńskiej Wembley Arena, w Berlinie, Rzymie, Madrycie, Barcelonie, Paryżu… I to wszystko na prośbę Roberta Smitha, który chciał, aby to oni towarzyszyli mu podczas tournee, twierdząc że muzycznie z The Cure mają wiele wspólnego.
„Wiesz co, ja jeszcze nigdy nie widziałem ich na żywo” – śmieje się Graham – „Od dawna już nie grali w Szkocji, a ja nie miałem pieniędzy, żeby jechać gdzieś na koncert. W przyszłym roku zobaczę ich za to sześćdziesiąt razy. Będę rozgrzeszony. Będę oglądał ich we wszystkich tych miejscach. Stojąc wśród publiczności każdego wieczoru.”
W roku 2009, kiedy ukazał się ich drugi album Forget The Night Ahead, ich przyjaciel Stuart Braithwaite z Mogwai (otwierali koncerty The Cure na poprzedniej trasie po USA), wysłał płytę do Roberta Smitha z dopiskiem – „posłuchaj tych kolesi, spodobają Ci się”. W odpowiedzi Smith napisał, że są mu znani i ma w posiadaniu wszystko, co wydali do tej pory. Braithwaite skontaktował ze sobą obie strony.”Biegałem wokół domu krzycząc 'Jeest!'” – wspomina Graham – i utrzymywali kontakt dalej. Andy MacFarlane – gitarzysta The Twilight Sad – wysłał dopiero co wydany wtedy, najnowszy album Nobody Wants To Be Here And Nobody Wants To Leave (ich najlepszy do tej pory). A Smith odpowiedział w kilku słowach „Jest świetny!”. Graham znowu biegał wokół domu.
Niedługo potem ośmielony tym wszystkim zespół posunął się o krok dalej. MacFarlane zapytał Smitha, czy nie zechciałby nagrać coveru It Never Was the Same, na 7-calowy krążek, który miałby ukazać się latem. „Z przyjemnością” – odpowiedział Smith – „ale czy mogę zamiast tego wybrać There’s A Girl In The Corner?”. ”Powiedzieliśmy, że może robić co chce.” – wspomina Graham – „Własnie skończyliśmy koncert w San Francisco, kiedy przysłał nagranie. Słuchaliśmy go w drodze do hotelu. Pierwsze trzy, cztery razy w milczeniu, kiedy ktoś wreszcie powiedział 'o cholera!’. To wyjątkowy moment, który zapamiętam na bardzo długo. Mówi się, że lepiej nie poznawać swoich idoli, ale ja nie mogę się doczekać.”.
Graham nie jest wcale zamożniejszym człowiekiem niż dekadę temu, kiedy zakładał zespół z MacFarlanem i perkusistą Markiem Devinem, ale czuje, że The Twilight Sad nigdy nie byli w takiej formie na żywo i w studiu. I nigdy też w tak dobrym położeniu. Rozmawiam z nim następnego ranka po pierwszym koncercie w Birmingham, w trakcie ich grudniowego mini tournee. Podczas śniadania w hotelu przegląda media społecznościowe, gdzie zespół sam prowadzi swoje strony. Podczas trzydniowej trasy zespół ponownie wystąpi w Barrowlands. Tym razem biletów brak.
„Trzy lata temu zastanawiałem się, czy ktoś właściwie chce nowej płyty The Twilight Sad? Kiedy poświęcasz się całkowicie czemuś, co robisz i nie otrzymujesz nic w zamian, masz wątpliwości. I teraz trochę mi głupio tak myśleć, bo ludzie, którzy wtedy w nas wierzyli, są z nami cały czas na dobre i na złe. Wczoraj pojawił się ktoś ze Seattle, ktoś z Włoch, z Chile. Przyjechali do Wielkiej Brytanii nas zobaczyć. To sprawia, że czuje się nieswojo. Nie tworzymy muzyki do jednorazowego użytku, robimy coś, co wiele dla ludzi znaczy.” Bratnie dusze, które dostrzegł też i Robert Smith…
Artykuł ukazał się wczoraj na List.co.uk
Autorem jest David Pollock, a przetłumaczył Marcin Marszałek.